Kiedy boimy się wyjść z domu

Jedną z pierwszych trudnych konsekwencji napadów paniki jest lęk przed wychodzeniem. Dom staje się ostoją – a świat na zewnątrz zagrożeniem. Problemem mogą być nawet schody, po których nie czujemy się na siłach wrócić do domu – a to znów wzmaga lęk. Jeśli nie podejmie się walki o wychodzenie człowiek może na wiele lat zostać unieruchomiony w domu. Aby przełamać ten lęk, pierwszą konieczną rzeczą jest zrozumienie objawów będących typową reakcją lękową pojawiącą się u zdrowych ludzi w sytuacji zagrożenia. Ponieważ nie ma zagrożenia, nasz umysł próbuje się uchwycić czegokolwiek, żeby racjonalnie uzasadnić lęk. Tak powstaje lęk, że mamy zawał i cała reszta fobii przy nerwicy. Drugim krokiem jest podjęcie spokojnych prób wychodzenia i bardzo powolne poszerzanie zasięgu swojego „bezpiecznego obszaru”. Niestety, jak w nauce chodzenia, trzeba od początku oswoić wpierw drogę do najbliższego sklepu, następnie każdą ulicę naszego osiedla, potem następnego osiedla, a z czasem miasta, potem innego miasta, aż do województwa i kraju. Ostatnim, najtrudniejszym często krokiem, jest zagranica. To post o mojej drodze poszerzania obszaru bezpieczeństwa.

Po pierwszych atakach paniki przez okres 3 miesięcy nie wychodziłam z domu. Moja mama w całej swojej bezradności uważała, że skoro to problem w psychice powinnam po prostu „wziąć się w garść”. W domu było sporo krzyku, zmuszania mnie do jedzenia i do wychodzenia. To był trudny czas, ale to właśnie ten krzyk sprawił, że zaczęłam o wychodzenie walczyć. Przez okres 3 lat opanowałam jako tako jeżdżenie do Centrum, ale już pokonanie Wisły powodowało silny lęk. Przez okres 8 lat nie wyjechałam nigdzie dalej w Polskę na wakacje. Bardzo powoli zaczęłam poszerzać granice – wpierw uczelnia. Próbowałam jechać, chwytał lęk, więc wracałam. Czasami po prostu szukałam ustronnego miejsca i siadałam. Najważniejsze było dla mnie, żeby usiąść, bo kiedy przychodził atak, robiło mi się słabo. Zazwyczaj po jakimś czasie przechodziło. Unikałam wtedy ludzi, bo gdyby ktoś do mnie podszedł i spytał, czy wszystko ok., mój lęk by się nasilił „chyba naprawdę ze mną coś nie tak, skoro widać, że źle się czuję”.

Następnego dnia historia się powtarzała. Chociaż każde wyjście kosztowało mnie bardzo dużo, walczyłam o to, żeby wychodzić. Nosiłam przy sobie torebki, aby w razie silnych nudności móc wymiotować. Chodziłam tylko na ćwiczenia (na studiach), podczas których próbowałam opanować nudności i lęk. Nie chodziłam na wykłady, nie spotykałam się z ludźmi i nie odwiedzałam sklepów, ani kin, bibliotek, ani teatrów przez dobrych kilka lat. Podczas każdej przerwy szukałam cichego i spokojnego miejsca, aby odpocząć.

Bardzo powoli poszerzałam granice – a to mała wycieczka pod Warszawę, na kilka godzin. Czasem trzeba było od razu wracać. Pamiętam pierwsze próby chodzenia po lesie. Wchodzę do lasu, idę pół godziny (oczywiście nie sama) i nagle jakbym znalazła się w windzie. Ciasno, kręci się w głowie, pot i lęk i atak. Szybki powrót. Ale powolutku próbowałam. Przez pierwsze lata nie wyjeżdżałam nigdzie na wakacje. Po kilku latach pierwsze wakacje spędzałam na Mazowszu, które nigdy mnie nie interesowało, bo przecież zawsze było szkoda czasu, żeby jechać tak blisko. Okazało się, że nawet tak blisko jest wiele pięknych miejsc, które cieszyły moje serce. Chłonęłam wszystko – skanseny, ścieżki rowerowe, nawet jezioro – które chociaż było na Mazowszu było na tyle czyste, że mogłam się w nim wykąpać. Kupiłam sobie mały atlas roślin i rozpoznawałam je, chociaż nigdy wcześniej mnie to nie interesowało. Będąc na łonie przyrody czułam się jak niewidomy, który zaczyna widzieć, więc cieszyłam się tym, mimo że to było tak blisko mojego miasta. Cieszyłam się każdą rzeczą, którą mogłam zwiedzić, zgłodniała po tych kilku latach. Gdzieś w sercu był żal, w końcu znajomi wracają ze zdjęciami z Himalajów, Grecji, Stanów, a ja? Z lasów Mazowsza…Ale jednak byłam tam, a nie w domu, tam, a nie w pokoju…

Pierwsze 2 sylwestry spędziłam z chłopakiem w moim pokoju. Trzeci w jego domu pod Warszawą. Na czwarty wyjechaliśmy 80 km od Warszawy.

Pamiętam, że moim marzeniem życiowym stał się powrót w góry, polskie góry. Wyobrażałam sobie ten moment, kiedy stanę na górze i będę dziękować, że mogę na niej stać. Chociaż przez pierwsze lata wydawało mi się to nieosiągalne. Taki czas nadszedł po 8 latach. Wróciłam w góry. Stanęłam na górze. Radość była wielka, choć nie aż taka, jak sądziłam, że będzie. Stojąc bowiem na tej górze, myślałam „ale wciąż nie mogę pojechać za granicę”.

Za granicę pojechałam pierwszy raz w tym roku, po 12 latach – na kilka dni na drugą stronę Tatr – na Słowację, godzinę drogi od Zakopanego. Ta godzina drogi dawała mi poczucie, że jestem blisko kraju, blisko mojej strefy bezpieczeństwa i mogę szybko do niej wrócić. Potem w dwa dni przejechaliśmy przez Słowację i dwa dni byliśmy w Wiedniu. Zagranica była trudna – wystarczyło ją przekroczyć, a napięcie w ciele wzrastało. I w żołądku. Z każdym dniem organizm był coraz bardziej zmęczony. Pojawił się brak apetytu, problemy ze snem. Ale wiedziałam, że mogę w każdej chwili wrócić. Były momenty smutne, bo w końcu jestem w hotelu w Wiedniu i nie mogę się tym cieszyć, nie mogę cieszyć się smakiem potraw i miejscem. Ale z drugiej strony wytrzymuję, nie mam biegunki i jednak jestem w stanie coś zjeść. A przede wszystkim wytrzymałam 7 dni za granicą!! Każdy krok przybliża mnie do świata.

W problemach ze snem za granicą bardzo mi pomogła medytacja wyciszenia. Brałam krzesło i po ciemku siadałam przed oknem pozwalając całemu ciału się wyciszyć. Po pół godzinie takiego siedzenia kładałam się do łóżka i zasypiałam. To narzędzie dawało mi też pewne poczucie bezpieczeństwa – wiedziałam, że jest coś, co mogę zrobić, jeśli znów nie będę mogła zasnąć. Nie bałam się dzięki temu tego i miałam większe poczucie wpływu na swoją sytuację, dzięki czemu unikałam nakręcania lęku przez lęk przed lękiem.

Powrót do Polski i wielka ulga. Żołądek przechodzi jak ręką odjął. To smutne – bo widzę, że ograniczenie siedzi tylko w mojej głowie. To radosne – bo jednak się udało i nie miałam ataku wyrostka, czego bałam się cały wyjazd. Uczę się doceniać każdą, nawet małą radość – ta nauka jest drogą do szczęścia dla każdego z nas i przynosi owoce. I znów smutek – miałam w końcu nadzieję, że jednak będzie już lepiej, że mój stan jest lepszy, że będę się mniej bała. Ale też trochę radości – jednak dałam radę, nie wróciłam, a objawy nie były najgorsze z możliwych. I teraz tylko znaleźć równowagę w tym. Więc próbuję pracować z moimi myślami – kurczę udało się, mam jednak nogi i ręce :), ale cholera, nawet nie mogę pojechać do Grecji, albo do Szwecji :(, jednak się udało i byłam tam :), cholera chciałabym dalej, to było nic :(– i tak dalej.

Piszę to, żeby pokazać Wam, że wychodzenie z lęku jest ciągłym borykaniem się – zresztą samo życie jest borykaniem się. Co najważniejsze, nasze borykanie się przynosi owoce, ZAWSZE przynosi owoce, chociaż nie zawsze widać je od razu.

Dzisiaj cała Polska jest już przeze mnie zaakceptowana – mogę pojechać sama w każdy jej zakątek, a nawet przenocować sama na jej drugim końcu (to byłoby trochę trudne, ale jednak możliwe). Dzisiaj chodzę do teatrów, kin, hipermarketów i bibliotek. Nie ma miejsca, do którego bym nie weszła. Zdarza się, że na takie miejsca, zwłaszcza na sklepy, reaguje jeszcze mój brzuch. Przyzwyczaiłam się do tego, że czasem muszę gnać do toalety, a potem wrócić i dalej robić zakupy. Cena, jaką jest ganianie do toalety jest warta tego, aby kupić sobie piękną sukienkę lub bluzkę i mieć poczucie, że można, jak normalny człowiek pójść i zrobić zakupy.

Nie muszę także siadać przy drzwiach, a także mogę siedzieć w samym środku tłumu, choć przez pierwsze lata nie było to możliwe.

Jest jeszcze jedna ciekawa rzecz. Przed nerwicą miałam silną klaustrofobię – nie mogłam jeździć windą. Po kilku latach terapii, kiedy też zmniejszyły się lęki, zauważyłam, że nie boję się windy i zaczęłam się czuć w niej swobodniej, jak nigdy, nawet przed nerwicą (chociaż nadal nie lubię jeździć sama). Oczywiście nie jest tak zawsze. Kiedy jestem bardziej zmęczona, a winda skrzypi, trzeszczy, albo pracuje jakoś inaczej, lęk gdzieś się tli. Ale to zupełnie nie to, co kiedyś. Dotyczy to także metra – zdarza się, że metro zatrzyma się między stacjami i chociaż robi mi się trochę cieplej, może mnie to bardziej nawet nie poruszyć. Wierzę, że kwestia klaustrofobii może mieć silny związek z emocjami.

W tym wszystkim jedno jest bardzo istotne – trzeba walczyć o wychodzenie. Zupełne wycofanie z tej walki może nas uczynić niepełnosprawnymi pełnosprawnymi do końca życia. Dobrze stwarzać sobie pewne bezpieczniki w trakcie wychodzenia – mogę w końcu usiąść na schodach, otworzyć okno na klatce schodowej, usiąść na trawie, zatrzymać się. Ale ważne jest żeby walczyć o wychodzenie, mimo dyskomfortu.

Zależy mi także, żebyście zobaczyli, że wychodzenie z lęku to proces, który wymaga pewnych poświęceń i nikt z nas nie zrobi tego bez nich. Wiem, że niektórzy mogą mieć błędne wrażenie, że ja już zupełnie nie muszę walczyć, że mnie to już nie dotyczy. Czasem będę pisać o niektórych aspektach mojego życia, żebyście rozwiali to złudne wrażenie, ale też mogli zobaczyć pozytywne efekty tego cierpienia.

13 myśli w temacie “Kiedy boimy się wyjść z domu

  1. Pamiętam swoje pierwsze wychodzenia z domu,najpierw krótkie spacery albo zakupy w pobliskim sklepie,pózniej coraz dalej wytrzymując wszystkie swoje urojone dolegliwości 🙂 Ja sobie to tłumaczę w głowie(racjonalizuję)że to tylko lęk który krzywdy mi nie wyrządzi.Tego nawet nie widać bo kwestia odbywa się tylko w uczuciach.Trzeba je akceptować mimo że jest to czasem baaardzo ciężkie.Dalej poszerzam swoją strefę bezpieczeństwa i nawet przez lato miałam mniej lęków,ale dziś jak wyszłam na zakupy i poczułam zapach jesieni,dymu z palonego siana to ogarnął mnie niepokój,bo wszystko zaczęło się dokładnie rok temu na jesień.Po prostu sobie zaczęłam ją kojarzyć już nie jako pogodę która i tak minie,tylko jako coś złego,bo wtedy wszystko było dla mnie inne,mroczne.Ale tym razem nie mam zamiaru dać się nerwicy,nie chce mieć w głowie tego co było rok temu,bo jak to mówi moja psychoterapeutka : Ci którzy żyją przeszłością mają depresję,Ci którzy żyją przyszłością mają lęki a Ci którzy żyją terazniejszością są szczęśliwi 🙂 Trzeba łapać każdą chwilę tak jakby jutra miało nie być.Polecam medytację uważności Mindfulness którą stosuję.Może i Wam pomoże lub uśmierzy lęki i niepokoje.Pozdrawiam

  2. Dobrze to znam. Czasem zastanawiam się czy to spotyka tylko ludzi po przejściach. Oczywiście nikomu nie życzę takich nieprzyjemnych doświadczen jak nerwica lekowa. Mnie to cholerstwo dopadło rok temu, gdy po skonczeniu studiow stracilam cel w zyciu. Została mi tylko do napisania praca magisterska. Do głosu wtedy doszły ukryte lęki, które od dziecka mi towarzyszyły, ale nie w malym stopniu i raczej były nieuświadomione.
    Na początku tego roku przeszłam intensywną terapię, która mi pomogła, ale nadal jest jeszcze trochę spraw do wyprostowania. Na plus jest to, że oraz częściej myślę „dam radę” 🙂

  3. Witam,nie wiem co robić pomóżcie!!! nie mogę jeżdzić samochodem(jak żona siedzi obok to spoko),najgorsze jest to że nie daje rady iść po chleb 100m od domu-śmiech na sali:-( mam 35 lat żone i dwie córeczki w wieku 15 i 9 lat.Nie chce żeby dzieci patrzyły na tate który boi się wyjść z domu,do pracy itd.Dzieje się mto od marca tego roku brałem już różne tabletki(psychotropy) i nic,oczywiście pod kontrolą lekarza psychiatry.Cały czas kręci mi się w głowie a psychiatra w szpitalu stwierdził że użalam się nad sobą.Ale ja naprawde CHCE WYJŚĆ Z DOMU,PRACOWAĆ I FUNKCJONOWAĆ NORMALNIE!!!! Może ktoś z Was pokieruje mnie w dobrym kierunku-pozdrawiam

  4. Pablo-wiem jak to jest nie wychodzić z domu, , życie umyka między palcami ale da się to oswoić a nawet pokonać tylko trzeba czasu i dużo pracy nad sobą. Nerwica ma za zadanie nękać nasz umysł natrętnymi myślami i kiedy się ich boisz nerwica zwycięża bo o to w tym chodzi.psychiatra zapisuje Ci leki które później i tak trzeba odstawić bo uzależniają a nerwica zostaje..każdy z nas ma w sobie siłę tylko mało w to wierzymy, a żeby coś osiągnąć trzeba wiary że się uda.Wielu ludziom się to udaje a chorują od lat! Tak naprawdę uwolnienie się od lęków jest na wyciągnięcie ręki 🙂 tylko trzeba zmierzyć się ze swoimi słabościami i akceptować siebie takim jakim się jest! Sama nadal stawiam czoła słabością czasem jest łatwo a czasem ciężko ale później mam satysfakcję że nie schowałam się w domu przed lękiem tylko wychodzę mu naprzeciw mimo że kręci mi się w głowie, jest mi słabo i cała masa objawów. Do tej pory rzadne z moich przekonań się nie spełniły, nie upadłam nagle mimo miękkich nóg, nie zachwialam się mimo zwrotów głowy..Trzeba walczyć dla siebie i rodziny! Życie ma się tylko jedno szkoda je marnować przejmując się nerwica podczas gdy inni ludzie mają poważne nieuleczalne choroby i nie wiedzą czy jutra dożyją.Pozdrawiam i życzę samych optymistycznych myśli-te pesymistyczne jak są to śmiej im się w twarz ja tak robię i uciekają 😉

  5. Przeczytałam kiedyś zdanie Baumana, że życie jest ciągłym wahaniem pomiędzy bezpieczeństwem, a wolnością. To mnie zainspirowało do wniosku, że nerwica, skłania ludzi do obsesyjnego szukania bezpieczeństwa, co oczywiście prowadzi na manowce, bo 100 % bezpieczenstwo nie istnieje, poza tym uciekając od wolności skazujemy się na stagnację. Gdy człowiek szuka tylko bezpieczenstwa, jego świat się zawęża i to zarówno ten fizyczny, jak i psychiczny. Dlatego staram się na miarę mojej nerwicy poszerzać krąg i wychodzić ze strefy komfortu. Trudne bardzo, ale działa.

  6. Witam.
    Piszesz o atakach paniki ja chciałabym zapytać jak one wyglądają? U mnie pierwszy raz atak wystąpił pół roku temu dosyć mocny. Najpierw zawroty głowy potem jasność przed oczami, przyspieszone tętno, ucisk w klatce piersiowej i dziwne wrażenie w gardle nie umiem tego opisać, ale to jakby mrowienie, szczypanie i wtedy wszystko się zaczyna. Leżałam w szpitalu na kardiologii zrobili mi wszystkie możliwe badania i wypisali, bo nie wiedzieli co mi jest. Po paru miesiącach nastąpił drugi atak lżejszy i krótszy może dlatego, że mama była obok mnie i czułam się bezpiecznie. Po drugim ataku zdecydowałam się wybrać do neurologa. Pani doktor stwierdziła, że mam histerie. Poleciła brać valerin forte i na następnej wizycie chce mi zrobić ekg serca, żeby bezpiecznie zacząć kuracje. Denerwuje mnie to, że lekarze mówią że to nerwy bo kompletnie nie uważam się za osobe nerwową. Najgorsze są myśli, że to może rak chociaż neurolog powiedziała, że to mało prawdopodobne. Cały czas myśle o tym, że moge umrzeć i nie wyobrażąm sobie zostawić moją mame i chłopaka 😦 Na studiach nie idzie mi dobrze mam kłopoty z koncentracją. Lęk przed wychodzeniem chyba też mi towarzyszy, bo całymi dniami siedze w domu i robie sobie tylko wymówki, żeby nie wyjść. Chce tylko wiedzieć co mi jest, żebym mogła sobie pomóc bo bardzo mi zależy na osobach, które kocham i nie chce ich obarczać swoim problemem.

  7. Witam,sorki że nie odpisywałem tak długo.Moim zdaniem to nerwica ,nie jestem lekarzem ale troche juz przeżyłem więc mśle że masz lęki tak jak ja.W kwietniu przestałem brać leki chociaż lekarz mówił zebym brał dalej ale wiesz ciepło się zrobiło,grill,piwko itd i od dzisiaj znowu biore leki bo nie moge jedzić na fuchy nie mówiąc juz o pracy na stałe gdzieś.Teraz tak długo bede brał az mi nie przejdzie całkiem i nie wyjde z clonazepamu bo jestem od niego uzależniony-nie bierz tego gówna więcej niż 3 tygodnie bo sie uzależnisz a to już gorsza sprawa.Nie lekceważ tych objawów co masz i nie wstydż sie psychologa i psychiatry-czekam na odpowiedż-pozdrawiam

  8. Ja swoje pierwsze lody w wychodzeniu przełamałam i tak jak w tekście powoli coraz dalej starałam się wychodzić ,najgorzej jest z jazdą w autobusie ale im gdzieś dalej jeżdżę to tym mniej się stresuje jak mam gdzieś niedaleko przejechać. Wchodzę już sama do hipermarketów i wytrzymuję w kolejkach ale za chiny nie potrafię wytrzymać w kościele na mszy i jak jest jakiś tłum ,ale cały czas wierzę że bedzie lepiej chociaż mam często stany depresyjne przez tą chorobę:(

  9. „Poszerzaj swoją strefę bezpieczeństwa”…………….tylko jak? Nie da się 😦

  10. YoX proszę o kontakt iwosia89@wp.pl bardzo chcę porozmawiać ;( lub kogokolwiek kogo spotyka to co mnie ( lęki, strach przed wyjściem z domu samej, sklepy, kolejki , kościół, tłumy ludzi )

  11. Witam!! Z góry przepraszam za błędy.Mi duzo siłownia pomogła…Tak mi się wszystko ruszało w oczach ze chyba z 15 razy wchodziłem i wychodziłem na początku.Potem biegałem aż do mokrego podkoszulka

  12. Bardzo fajny artykuł (?), czuję się dokładnie tak samo. Mam 17 lat, od roku choruję na to cholerstwo, ale u mnie było podobnie. Nie mówiłam nikomu o tym, że nie umiem wychodzić z domu i że coś jest ze mną nie tak. Rodzice uważali, że muszę się otrząsnąć, że to stres w szkole :/ I to dzięki nim/przez nich nie poddałam się, zmuszałam się, żeby wyjść do szkoły, żeby wyjść do kościoła, pójść z koleżankami do kina. Ale jest coraz lepiej, ostatnio byłam na biwaku z klasą! Wow! Byłam na zawodach szkolnych, a jeszcze pół roku temu rezygnowałam z każdych. Co prawda są chwile gorsze i lepsze (dzisiaj moja szkoła pojechała na wycieczkę, ale ja nie dałam rady), ale najważniejsze jest to, żeby się nie przejmować, tylko brnąć dalej! I podziwiam Cię, autorko tekstu, bo ja na myśl o tym, że mam sama pojechać autobusem 20km mam blokadę. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się być taką jak Ty 😀 I czasami zadaję sobie pytania, dlaczego ja, co ja takiego zrobiłam, ale mogło być gorzej, prawda? Jestem fizycznie zdrowa, a psychicznie mogę walczyć. Także dziękuję za ten motywacyjny tekst! I każdemu kto czyta ten komentarz, nie poddawaj się! Każdego dnia walcz! ❤

Dodaj komentarz