Od dziecka chodziłam do Kościoła. Przeszłam przez wszystkie etapy wychowania religijnego – w domu, u babci i w Kościele. Przez pierwsze lata nerwicy szukałam pomocy u Boga. Bardzo dużo się modliłam, wyłam do Boga aktami strzelistymi i często chodziłam do Kościoła. W tamtym okresie było mi to potrzebne. Jednocześnie narastał mój lęk przed potępieniem. Podczas jednego z najsilniejszych napadów lękowych utraciłam kontakt z rzeczywistością i poczułam, że umarłam. Miałam krótką wizję, która była jak sen, że kiedy umarłam, zostałam wystrzelona w kosmos – w nicość. Było ciemno i nie było tam nikogo, ani Boga, ani ludzi. W mojej nerwicy ten lęk przewijał się wielokrotnie. Za każdym razem podczas napadu paniki ogarniało mnie właśnie to samo przerażenie, przed nicością.
Tymczasem w wielu książkach pisano, że to właśnie wiara może dać siłę, która przeciwstawi się największym życiowym lękom. Że właśnie w walce ze stresem ogromną rolę odgrywa umiejętność oddania życia większej od nas sile, której się wierzy. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego moja wiara jest tak przepełniona lękiem? Jak mam powierzyć moje życie komuś, komu tak nie ufam? I co zrobić, żeby ufać?
Ci, którzy jako dzieci doświadczyli niechęci lub byli wykorzystywani, często uciekają instynktownie do wymarzonego „dobrego Pana Boga”, który stanowi dla nich substytut brakującego im zainteresowania ich osobą i miłości.
Jednocześnie zaczęłam chodzić na Msze z modlitwą o uzdrowienie. Słyszałam tam, jak Bóg uzdrawiał wielu ludzi z poważnych chorób. Chodziłam z coraz większym oczekiwaniem i krzykiem „Boże uzdrów mnie, uwolnij mnie”, i starałam się, jak zawsze od dziecka, nie grzeszyć, a jednocześnie czułam się coraz bardziej poniżona. Wiele osób, które w tamtym czasie modliło się nade mną, pełne niewątpliwie dobrych chęci, namawiały mnie na przebaczenie. Więc za wszelką cenę wybaczałam i wciąż cierpiałam.
Wtedy coraz bardziej zaczęło do mnie docierać, jak dziwna jest moja wiara. Jak bardzo się w niej odczłowieczyłam. Pisałam już o tym wcześniej w części „Uniknąć grzechu za wszelką cenę„. Dzięki książkom Thomasa Halika zrozumiałam, że kiedy ludzie mówią o Bogu, jest to tylko ich własna wizja, często obciążona ich lękami, doświadczeniami i ranami. Dotyczy to także tego wszystkiego, co usłyszałam o Bogu podczas religii czy kazań. Kim był Bóg, którego obraz przekazywano mi od dziecka? Odczułam wielką złość. Jakby nagle okazało się, że mnie okłamywano. Że wierzyłam w okrutnego Boga – karzącego, nie rozumiejącego, który stworzył człowieka, a potem wymagał, żeby nim nie był, żeby odrzucił seksualność, złość, gniew, żeby poświęcał się dla innych, a siebie nienawidził.
W końcu przyszedł dzień, że złość moja była tak wielka, że nie chciałam iść do Kościoła. Mogłam i chciałam chodzić na Adorację, ale nie na Mszę. Wiedziałam, że póki nie przestanę bać się Boga, nie chcę słyszeć, co mówią o nim inni. Zaczęłam unikać wszelkich książek napisanych przez duchownych. Jednocześnie obserwowałam koleżankę, która nie wychowała się w rodzinie religijnej. Nawróciła się w ostatnim czasie dzięki Łasce Boga, a jej wiara i zaufanie do Niego mnie zaskoczyły. Ona przede wszystkim czuła, że ma prawo być sobą i nie będzie za to ukarana. Że w każdej chwili może odejść. Tego pragnęłam. Pragnęłam tej pewności, że będąc sobą, że odchodząc, On mnie kocha i rozumie. Pragnęłam tego, czego doświadczył syn marnotrawny. I wiedziałam, że muszę odejść od Kościoła. Zastanawiała mnie postawa Tadeusza Bartosia, dominikanina, który odszedł z zakonu. Jak to się stało, że on się nie bał odejść? Nie miałam wątpliwości, że to człowiek niesamowicie poszukujący, musiało więc zdarzyć się coś ważnego, co spowodowało, że żeby pozostać wierny sobie, podjął decyzję o odejściu. Tego pragnęłam, potrafić być wierna sobie i nie bać się, że za to zostanę ukarana przez Boga. Jakie bowiem mam mieć szanse żyć i szukać, kiedy na każdym kroku widzę Jego twarz i ciążącą nade mną rękę?
Dalej okazuje się, że w drodze do zgody z własną przeszłością najtrudniejsza jest właśnie agresywna praca i konfrontacja z Bogiem, ponieważ w ludziach tkwi ogromny strach, iż ten, który ośmiela się coś zarzucać Bogu oraz podnosi na Niego głos i rękę, zostanie ukarany.
Już minęły 2 lata jak mnie tam nie ma. Początkowo bardzo się bałam kary. Ale teraz powoli buduję na nowo zaufanie do Niego. Teraz modlę się tylko wtedy, kiedy naprawdę tego pragnę. Teraz staram się być normalnym człowiekiem – z moją złością, agresją, byciem również niemiłą dla innych. W końcu pozwalam sobie na to, żeby być człowiekiem.
Nie wiem jak długo to jeszcze potrwa, ale czuję, że to jest właściwa droga, uwalniająca mnie od toksycznej duchowości. W tym procesie niesamowicie pomogła mi książka (do której oczywiście wpierw podeszłam z nieufnością) „Demoniczne obrazy Boga”, napisana przez naprawdę mądrego, niemieckiego księdza – Karla Frielingsdorfa. To osoba, która wierzy w prawdziwego Boga, ponieważ nie boi się Go i innych też Nim nie straszy, a przede wszystkim rozumie. Autor pracuje od wielu lat także z osobami duchownymi, pomagając im skonfrontować się z nienawiścią do Boga oraz kluczowymi wzorcami zachowań tworzącymi się już od okresu prenatalnego. W książce tej odkrywa wiele tragedii życiowych osób, które często dokonały wyboru drogi duchownej pod przymusem poczucia winy lub lęku. To nie jest osoba, która spotykając osobę będącą poza Kościołem powie „no dobrze, idź swoją drogą, ale do Kościoła trzeba chodzić”.
Spośród moich bliskich wiele osób nie rozumie mojej decyzji i wciąż na nowo próbuje mnie „nawrócić”. W ich myśleniu wciąż najważniejsze jest nie to, co dzieje się w moim sercu, ale to żeby chodzić. Myślę, że to właśnie pokazuje, jak wielu ludzi boryka się z lękiem przed Bogiem. Nie jesteśmy nawet świadomi tego, w jakiego Boga wierzymy. I jak często jest on Bogiem śmierci.
Dziś, gdy rozpadły się struktury rodzinne i przestały służyć życiu, wielu chrześcijan traci odziedziczoną wiarę, która nigdy nie została przez nich zaakceptowana jako własna. Często opuszczają Kościół z powodów „zewnętrznych”, ponieważ nie zdołali uduchowić przekazanej im wiary i zintegrować jej z własnym życiem. Jeśli nie zastanowimy się świadomie, w sposób krytyczny, nad religijnym nastawieniem matki i ojca, nasza wiara zamieni się z łatwością w zły „dobry zwyczaj”, który nie będzie miał nic wspólnego z naszym właściwym życiem i jako imitacja zacznie tracić coraz bardziej na znaczeniu. U wielu osób taki proces doprowadził do religijnego wyobcowania i wewnętrznej emigracji. Istnieje również niebezpieczeństwo, że w trakcie procesu uniezależniania się, konfrontacja z rodzicami na temat wiary, kościoła i Boga przeprowadzona zostanie w sposób nieświadomy i współuzależniający.
Początek
Poprzez grzechy społeczne i strukturalne uwikłanie w poczuciu winy, które obarczają każdego z nas w konsekwencji grzechu pierworodnego, wszyscy, od chwili poczęcia wydani jesteśmy na pastwę destruktywnych i negatywnych sił. Siły te, zagrażając życiu, mają swój znaczący wpływ na człowieka – oddziaływają na jego stan fizjologiczny, psychiczny i duchowy, zwłaszcza podczas pierwszych dziewięciu miesięcy spędzonych w łonie matki, w trakcie porodu i w czasie pierwszych lat życia.
Jaki jest cel naszego życia?
Celem rozwoju chrześcijańskiej osobowości jest „samo urzeczywistnienie i całkowite uzdrowienie”. Samourzeczywistnienie zakłada konfrontację ze swym życiowym skryptem i akceptację własnego życia przed Bogiem. Wymaga ono równowagi między miłością Boga, bliźnich i siebie samego.
Kochaj bliźniego swego ponad wszystko, a siebie nie
Ilu z nas żyje z takim przekonaniem? To poczucie winy, które na nowo, każdego dnia, każe nam robić rzeczy, których nie chcemy. Ilu z nas potrafi bez winy usiąść i odpocząć, albo nie robić nic, tylko delektować się chwilą? Jak rozumiemy słowa „”Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się wyprze samego siebie”? (Ew. Św. Łukasza)
Samourzeczywistnienie nie może być realizowane poprzez samozaparcie i wyrzeczenie się siebie w naśladowaniu Jezusa Chrystusa. Tego typu negatywna duchowość prowadzi do wyparcia poczucia własnej wartości, a tym samym coraz silniejszego rozwoju egoizmu, jako „zemsty zanegowanej istoty naszej osobowości”. Tu właśnie tkwią korzenie tego, co Francuzi nazywają maladie catholique; ten kto pragnie pokonać własną naturę i jest całkowicie altruistyczny, pozbawia się w końcu siebie samego.
Tu nasuwa się między innymi pytanie, jakiego typu nieświadome wyobrażenia Boga ma taki człowiek, który życiodajne przykazanie „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego” przerabia w przynoszące śmierć żądania „Kochaj bliźniego swego ponad wszystko, a siebie nie”? W większość wypadków będzie to demoniczny Bóg-Śmierć, który podobnie do matki przygotowane ma dla nas nie życie, lecz śmierć.
Demaskowanie Boga-osiągnięć jest szalenie trudne wówczas, gdy w ramach źle pojętej pedagogiki chrześcijańskiej, w rodzinie, w czasie lekcji religii czy podczas nowicjatu lub seminarium duchownego, samo rezygnacja jest jednostronnie idealizowana, a bezinteresowna miłość bliźniego podniesiona zostaje do rangi absolutu jako najwyższa cnota. Z takiego podejścia wynika zasada „Kochaj bliźniego swego ponad wszystko, a siebie samego nie.”
Jak się tworzy wizerunek Boga demonicznego?
Budzące w nas strach bóstwa oraz fałszywe wyobrażenia Boga mogą powstać wówczas, gdy Jego wizerunek zostanie pojęty jednostronnie, kiedy jeden z jego aspektów podniesiony zostanie do rangi absolutu, lub wtedy, gdy jedna lub więcej części mozaikowego obrazu Boga traktowana będzie jako całość.
Największe niebezpieczeństwo zafałszowania prawdziwego wyobrażenia Boga z biblijnego Objawienia, kryje się przede wszystkim w ograniczającej jednostronności traktowania kamyczka z wielkiej „boskiej mozaiki”, jako całości Jego wyobrażenia.
Rany zadane przez rodziców
Pozostałe 74 procent (badanych – przypis mój) już u progu życia doświadczyło, za pośrednictwem negujących ich istnienie kluczowych przekazów matki i ojca, uczucia odrzucenia, a tym samym agresji, zagrażającej ich egzystencji. Wówczas nie byli w stanie się bronić przed negacją ich życia oraz związanymi z nią często nadużyciami. Po to by przetrwać wytworzyli mechanizmy obronne polegające na pasywności i dopasowaniu się, ponieważ jako bezradne dzieci wydani byli na pastwę „rodziców-bożyszczy”, których akceptacja i sympatia była warunkiem dla ich życia.
U tych, którzy zostali wychowani w wierze chrześcijańskiej, zdarza się często, iż źle pojęte czwarte przykazanie, skutecznie zapobiega tworzeniu się uczuć wściekłości i nienawiści wobec rodziców.
Nadal istniejąca wyparta agresja wobec matki i ojca oraz Boga, który obarczył nas tymi właśnie rodzicami i takim dzieciństwem, często zamienia się w autoagresję. Biedny osobnik połyka wściekłość i złość, dopóki nie ujawnią się one w sposób psychosomatyczny poprzez migreny, nieżyt żołądka, bóle serca, astmę, kamienie w nerkach i woreczku żółciowym, wysokie ciśnienie.
Dalszymi destrukcyjnymi środkami wyrazu tego procesu mogą być, obok depresji, także i najróżniejsze nałogi, takie jak alkoholizm, lekomania, pracoholizm i perfekcjonizm oraz ukryte formy nałogu takie jak niepokój, szybkie mówienie, anoreksja, obżarstwo, krytykanctwo, narzekanie, zawzięte milczenie i przyjęcie postawy „wiecznie uśmiechniętej siostry”, czy „kochanego mężczyzny”, który każdego chciałby zadowolić.
Samodzielność i poczucie własnej autonomii narażone są w wyjątkowy sposób na niebezpieczeństwo w tych wypadkach, w których matka wypomina dziecku swą miłość i matczyną bliskość jako własne osiągnięcie i gdy w religijnych rodzinach wymaga się od dzieci wiecznej wdzięczności, wskazując na czwarte przykazanie. Wielu badanych cierpiało z tego powodu na bardzo mocne poczucie winy, ponieważ zdołali się zbuntować przeciwko takiej opanowującej ich symbiozie „wdzięczności-długu” i mieli czelność bronić prawa do własnego życia.
Kluczowe wzorce zachowań
Pod pojęciem kluczowych wzorców zachowań rozumiemy nieświadomy, emocjonalny, rdzeń nastawienia do życia, który tworzy się u każdego na podstawie informacji negatywnych i pozytywnych, przekazywanych mu przez matkę i ojca w pierwszej fazie jego rozwoju.
Z tych doświadczeń akceptacji lub odrzucenia, rodzi się uczucie pra-zaufania lub pra-nieufności wobec życia. Zrodzone w ten sposób doświadczenia kluczowe oddziaływają w bardzo silny sposób na życie człowieka, lecz nie przesądzają o jego kształcie. Gdy w końcu nasze odczucia życiowe zostaną uświadomione i przezwyciężone, będziemy mogli skorygować je i dopełnić.
Wielu zauważa te destrukcyjne powtórzenia i przeniesienia dopiero wówczas, gdy w zupełności przestają sobie dawać radę ze swym życiem, która zazwyczaj zaczynają wówczas w sposób nieświadomy tak kształtować, by odpowiadało ono ich kluczowym przekazom „nie jesteś wart życia i miłości” lub „nie masz prawa żyć”.
O ile w okresie późniejszym nie uświadomimy ich sobie i nie przezwyciężymy, będą nadal tkwić w nas potajemnie. To one określają rdzeń naszego nastawienia do życia i mogą się objawić w trudnych sytuacjach kryzysowych.
Gdy już zrozumiemy na czym polegało nasze najważniejsze i decydujące doświadczenie życiowe, które doprowadziło nas do wytworzenia nieświadomych uwarunkowań ze wszelkimi ich kosekwencjami, w naszej dalszej pracy pomocne będzie zdefiniowanie tego właśnie doświadczenia egzystencjalnego za pomocą jednego pojęcia.
Bardzo ważne jest, by to negatywne pojęcie kluczowe dopełnić pojęciem pozytywnym, oraz by zdefiniować je w sposób świadomy. Jeżeli, jak często się zdarza, przekazy pozytywne nie pochodzą od rodziców, to przecież odnajdziecie je w najistotniejszych przekazach boskich, które wyrażone zostały jednoznacznie, na przykład w czasie sakramentu chrztu oraz w kluczowych doświadczeniach przeżytych w kontaktach z innymi ludźmi. Pozytywne pojęcie kluczowe możemy odnaleźć poniekąd w trakcie procesu przezwyciężania przeszłości, jako pojęcie przeciwstawne, dokładnie odpowiadające naszemu negatywnemu pojęciu kluczowemu. Tak więc na przykład pozytywne pojęcie kluczowe „drogocenny” odpowiadać będzie negatywnemu pojęciu „odpadek”. W innych wypadkach odnajdziemy inne pojęcia: „skarb” – „ostatni śmieć”, „zaakceptowany” – „odrzucony”, „zauważony” – „pominięty”, „ukochane dziecko Boga” – „nieboskie stworzenie”, „radość” – „szok”, „wywyższony” – „poniżony”, „oryginalne Ja” – „namiastka”, „chciany” – „niechciany”, „życie” – „śmierć”.
Równie często w kluczowych przekazach i pojęciach kluczowych, które bezpośrednio nie mają nic wspólnego ze śmiercią, tkwi mimo wszystko śmiertelna „trucizna”. I tak w pojęciach kluczach „spełnienie moich życzeń”, „wszystko, co posiadam”, „moja jedyna duma”, „treść mego życia” zawarta jest wprawdzie pozytywna akceptacja, jednak w rzeczywistości oznacza symbiozę i cudze decyzje dotyczące naszego życia, co utrudnia naszą samorealizację, tworzenie własnej tożsamości oraz ogranicza nasze życie osobiste.
Zrozumiałe jest, że poszukiwania własnych negatywnych kluczowych wzorców zachowania wymaga ogromnego przezwyciężenia siebie i świadomej decyzji. No bo któż chce odkryć najgłębszą ranę swojego życia i powtórzyć ból, który wówczas doprowadził do powstania życiowej traumy. Dziecko mogło przeżyć tylko dzięki temu, że wyparło zagrażające jego życiu kluczowe doświadczenia. W rzeczywistości doświadczenia te doprowadziły później do powstania zgubnych dla niego kluczowych zachowań, które żyją w nim dalej potajemnie, np. jako przekonanie: „nie jestem wart życia i miłości”.
Obrazy Boga, w którego najczęściej wierzymy
– „wymyślony Bóg życzeniowy” dzieci niechcianych i wykorzystywanych. To na Niego dziecko projektuje wszystkie te cechy jak serdeczność, bliskość, bezpieczeństwo, ochrona, pewność, miłość, których nie otrzymuje od rodziców. Ludzie, którzy posiadają tego typu projekcyjno – życzeniowe wyobrażenie Boga, opisują najczęściej swój stosunek do Niego w następujących sformułowaniach: „trzymam się kurczowo Boga, on jest oparciem w moim życiu, wiszę na Bogu, bez niego nie potrafiłbym żyć”. „Wierzący” interpretują początkowo swój odegrany w taki sposób związek z Bogiem, jako związek postrzegany i odczuwany w sposób pozytywny, w którym mają poczucie bezpieczeństwa, czują ufność, pewność i miłość. Tymczasem komentarz grupy brzmi: „To jest związek jednostronny, gdybyś naprawdę miał zaufanie nie musiałbyś się Go tak kurczowo trzymać”.
– Bóg karzący i przerażający. Jest to istota groźna, którą w sposób krytyczny opisuje między innymi psychoanalityk, T. Moser w swej książce pt. „Zatrucie Bogiem”: „Mamy bać się Boga i kochać go..wbijano mi to do głowy, tak jakby to pierwsze niemal nie wykluczało tego drugiego. A ponieważ jako istota, której mamy się bać i równocześnie ją kochać, stawiasz obłąkane warunki istnienia – wzbudzasz nienawiść. To uczucie do Ciebie rodzi w nas strach, zmusza, byśmy byli pokorni, i coraz bardziej wdzięczni za to, że jeszcze nie zostaliśmy przez Ciebie odrzuceni..Skutecznie ograbiłeś mnie z pewności, że będę w stanie poczuć kiedykolwiek, że jestem w porządku, że pogodzę się z sobą samym, że będę miał prawo mniemać, że jestem Ok…I tak zostałem wydany na pastwę Twych ataków wściekłości, które odgrywały się we mnie samym. Rozwijasz się w społecznej próżni bezsilności i niepewności..
– Bóg sędzia. Czasami dochodzi od negatywnego spotęgowania wyobrażenia karzącego Boga-sędziego. Dzieje się tak wtedy, gdy doświadczany jest On jako istota samowolna, jako nieobliczalny i despotyczny tyran. (..) Najczęściej ci, którzy w taki właśnie sposób wyobrażają sobie Boga, są dziećmi rodziców tkwiących w uczuciowej rozterce i rozdzielających negatywne i pozytywne „głaskania” według niejasnych kryteriów.
Przeniesienie takiej postawy na Boga oznacza przekonanie, że: „Jeśli niczym nie zawinię, jeśli będę przestrzegał Jego przykazań, wówczas Bóg nie będzie się mógł na mnie gniewać, nie będzie mógł mnie oskarżyć ani skazać, a ja będę w miarę pewny swego życia. I będę mógł spokojnie oczekiwać ułaskawienia podczas Sądu Ostatecznego.”
Nagromadzonej w nich wściekłości (uczestników badań), że nie mogą żyć według własnych wyobrażeń i być takimi, jakimi chcieli, nie kierowali przeciwko Bogu lub innym ludziom, lecz, w sposób autoagresywny, przeciwko sobie: „Ponieważ inni, a także Bóg nie uważają wcale, bym był godny życia i miłości, będę sam siebie karał i niszczył”.
– Bóg buchalter i strażnik przepisów. Tym sposobem u wielu dzieci rozniecano systematycznie strach przed grzechem i wychowywano w ten sposób na człowieka pełnego skrupułów. Tego typu wychowanie zamienia życie chrześcijanina w pańszczyznę, odrabianą w nieprzejrzystym zamęcie zakazów i nakazów, które w większości nigdy nie będą mogły być dotrzymane. Następstwem takiego stanu rzeczy są niepospłacane rachunki, które wzbudzają w nas poczucie winy i zamieniają życie w cierpienie.
– Bóg osiągnięć. Kogo „diabolos” (ten, który mąci) nie może w bezpośredni sposób skłonić do zła, tego nakłania do niepohamowanego czynienia dobra.
Częstym wariantem problemu „osiągnięcia i sukcesy” jest duchowy aktywizm, bardzo rozpowszechniony w kręgach religijnych i często mylony z miłością bliźniego.
Konfrontacja z Bogiem
Jednym z koniecznych warunków niezależnego i sensownego życia jest konfrontacja z własną przeszłością.
Świadome rozpoznanie stosunków łączących nas z Bogiem, którego dokonamy podczas otwartej z Nim konfrontacji, pozwoli nam zaradzić i zapobiec nieświadomym procesom przeniesienia, a także przygotować grunt dla świadomie podjętej decyzji wiary. Ani samodzielna wiara, ani rozwój duchowy nie są na dłuższą metę możliwe bez tego typu analizy swego stosunku do Boga.
Przede wszystkim dochodzi w tym procesie do ujawnienia, otrzymanych zwłaszcza przez ludzi religijnych, tych wszystkich negatywnych przekazów kluczowych na temat uczuć, które mają zapobiegać konfliktom. Są to przekazy typu „nie należy okazywać uczuć; należy panować nad uczuciami; uczuciowość jest zła, a nawet grzeszna, ponieważ uzależnia człowieka od jego popędów”.
Faza agresywnej konfrontacji jest najtrudniejsza na drodze pracy z własną przeszłością. Dotyczy do przede wszystkim kłótni z rodzicami, lecz także kłótni z Bogiem oraz okazywania im uczuć wściekłości i nienawiści. Rezygnacja z tej fazy oznacza dla nas niebezpieczeństwo ponownego popadnięcia w procesy wypierania, a tym samym ponownego przyjęcia kluczowych wzorców zachowań, co oznacza, że nadal będziemy żyć autoagresywnie, „z wściekłością w brzuchu”.
Dlatego też należy zachęcać każdego, by jak Hiob, czy jak Jakub odważył się na walkę z Bogiem, by wyzwolił z siebie nagromadzone uczucia wściekłości, spisał je na przykład w liście do Boga i by ten list – jeśli to możliwe, omówił z jakimś partnerem lub z całą grupą.
Ważna dla tego typu konfrontacji może okazać się wskazówka dotycząca pierwotnego znaczenia słowa „agresja”. U opisywanych wyżej ludzi pojęcie to ma najczęściej negatywną konotację emocjonalną i łączy się z uczuciami strachu i winy. A przecież słowo „agresja” (łac. aggredi) ma znaczenie pozytywne: podchodzić, iść naprzód, zwracać się do kogoś, czegoś. W ten sposób rozumianą agresję można nawet nazwać krokiem wstępnym na drodze ku przyjaźni i miłości. W przeciwieństwie do regresji, agresja uwalnia siły życiowe, co oznacza w konsekwencji postęp i przyszłość. (..) Agresja staje się dopiero wówczas siłą negatywną, gdy w niekontrolowany sposób, użyta zostanie jako akt przemocy, ucisku, czy zniszczenia, przeciwko innym lub przeciwko sobie.
Niszczące pułapki życia duchowego
Ludzie wykonujący zawody duchowe lub kształtujący swe życie według szczególnie surowych zasad, kierują się często „negatywną ascezą” i „fałszywą pokorą”, które zazwyczaj są wynikiem lub „wykwitem” ich zniewolonych uczuć wściekłości i nienawiści, zwracających się „według woli nieba” w formie autoagresji przeciwko danej osobie. Tego typu samodzielnie tworzonego „życia ofiarnego, według woli boskiej” nie da się pogodzić z „dobrym duchem” Boga, który pragnie abyśmy doświadczali pełni życia.
Człowiek, który odebrał wychowanie religijne, powinien w pracy nad swoją przeszłością uwzględnić także historię swego stosunku do Boga, ponieważ zwłaszcza w pierwszych latach życia dziecka pojawiają się decydujące punkty zwrotne w rozwoju Jego wyobrażeń oraz ich oddziaływań na nasze życie codzienne.
Brak konfrontacji z przeszłością (..) powoduje ogromne niebezpieczeństwo że na życie aktualne zostaną przeniesione kluczowe doświadczenia przeżyte z rodzicami i innymi bliskimi osobami. A to oznacza: bardziej żyję przeszłością niż samodzielnie. Dotyczy to także życia religijnego i nieświadomych wyobrażeń Boga. I tak na przykład kluczowe przekazy „nie masz prawa żyć” lub „nie jesteś wart życia i miłości” zostają przeniesione na Boga i ukryte pod samoniszczącymi aktywnościami duchowymi, które przez ciągłe przeciążenie doprowadzić mogą do psychosomatycznych ograniczeń życiowych lub niszczących życie kompensacji za pomocą alkoholu, lekarstw i innych nałogów.
Jak odkryć swój kluczowy wzorzec zachowania
W trakcie rozmów indywidualnych i grupowych, poprzez sny, wspomnienia retrospektywne, sterowaną podróż w wyobraźni do czasów dzieciństwa, możliwe staje się zbliżenie do przeżyć kluczowych. Z moich doświadczeń wynika, że praca z ciałem w najlepszy sposób doprowadzi nas do ukrytego rdzenia stosunku do życia. Ćwiczący, przyjmując najróżniejsze pozycje ciała, odgrywają prowizoryczne pojęcia kluczowe, dopóki w końcu któraś z tych pozycji nie zostanie odczuta jako „zgodna”.
Zakończenie
Jeśli jednak nie poznamy bolesnej i śmiertelnej rany życia, będziemy, tak jak w dzieciństwie, reagować za pomocą znanych nam destruktywnych mechanizmów obronnych, takich jak „dopasowanie, osiągnięcia, aktywność i poczucie winy”, by w ten sposób zejść z drogi każdemu bolesnemu przeżyciu.
Tak naprawdę przedstawianie Boga jako źródła lęku jest gigantycznym narzędziem posłuszeństwa i manipulacji ludźmi, wykorzystywanym przez wieki, nie tylko w kościele. Kościół będąc jednocześnie daleką od ideału strukturą instytucjonalną, chce w jakimś stopniu utrzymać ograniczoną samodzielność w myśleniu swoich wyznawców. Oczywiście, jak to wszędzie, stoi za tym mniejszość, dla której funkcjonowanie kościoła jako instytucji jest najistotniejsze. I musimy też pamiętać o tym, że nie zawsze stoi za tym jedynie ludzkie zło i chęć władzy, ale po prostu osobiste spętanie własnymi kluczowymi wzorcami zachowań oraz nieświadoma wiara w demonicznego Boga.
I tak konkretne zjawisko, jakim jest Kościół chrześcijański nakłania do postawienia pytania: W którym momencie objawiona i praktykowana wiara bardziej jest uwarunkowana przez nasze mechanizmy obronne niż prze głoszone w Kościele potwierdzenie życia, które wykracza poza śmierć? Według jakich kryteriów, tak naprawdę, żyją wierzący nadal chrześcijanie i zawodowi głosiciele Słowa Bożego i jakie motywy kierują ich życiem? W którym momencie teologia pastoralna zostaje uwarunkowana przez uczucie ustępstwa, nieufności i lęku, przez ucieczkę w aktywizm i choroby, czy też rezygnację i depresję, aż do agonii włącznie? W którym miejscu wkradł się do Kościoła, zauważalny już wreszcie, obciążający nas zbytnio Bóg osiągnięć, Bó buchalter, Bóg śmierci?
Ostatecznie Bóg nas zaskoczy
W przypowieści o synu marnotrawnym opisane zostało przede wszystkim miłosierdzie Boga, który traktuje ludzi w sposób serdeczny i litościwy. (..)Ojciec pozwala odejść swojemu synowi. Nie zatrzymuje go, lecz zgadza się na to, by sam kształtował swe życie. (..) Gdy ten powraca do domu ojciec wybiega mu naprzeciw i obejmuje czule. Nie robi mu wyrzutów, lecz słucha, co ma do powiedzenia. (..) Nie wiąże swej miłości warunkami.
Ha, i jeszcze jeden aspekt tematu, chcesz iść do Kościoła na mszę, przecież niedziela, normalnie chodziłaś do tej pory i było ok., a tam czają się najbardziej spektakularne ataki. Ciasno, duszno, przewidywalnie, nabożeństwo sobie trwa, a ja czekam kiedy się zacznie i… ucieczka, z miejsca, w którym ludzie podobno odnajdują spokój…
Błyskotliwie napisany artykuł. Jest tylko jeden mały problem. Czy Bóg, jakim Ty go opisujesz istnieje? Czy nie jest tylko wytworem Twojego umysłu? Pobożnym życzeniem. Myślę, iż największym grzechem współczesnego człowieka jest próba wtłoczenia Nieskończonego Boga w jego malutki skończony umysł. Próba rozkazywania Mu. Mówienia Mu jaki ma być. A Bóg jest niezmienny w swoich postanowieniach. Chrześcijaństwo nie jest prostą religią. Nigdy nie obiecywało człowiekowi raju na ziemi. Lacrimarum vallle (padół łez) tak nazywana jest nasza ziemia. Tak było, jest i nic tego nie zmieni. Ani nasze pobożne życzenia, ani pretensje, bunt nic…Wszelkie łzy, cierpienie, choroby są konsekwencją grzechu. Udawanie, iż go nie ma jest samooszukiwaniem się. Jeżeli zamieciemy pod dywan kupkę brudu, brud nie zniknie. Nadal tam będzie. Podobnie jest z grzechem. Przykrywanie go, wszelkie próby lukrowania przyniosą tylko odwrotny skutek. „Niespokojne jest nasze serce Boże dopóki w Tobie nie spocznie” (św. Augustyn).
Wszystkim cierpiącym na nerwicę składam najserdeczniejsze życzenia świąteczne. Oby Nowo-narodzony Bóg dodał wam otuchy i dopomógł w Waszych cierpieniach.
Dziękuję za wpis. I za troskę.Nie do końca mam jednak wrażenie, że zrozumiałeś moją intencję. W moim poście piszę właśnie o fałszywym wizerunku Boga – o bogu demonicznym. To jest często wizerunek, który przekazują nam ludzie, którzy sami nie wierzą w Boga Miłości. Moje odejście od Kościoła związane jest z potrzebą oczyszczenia wszelkich wizji – pozwolenia Bogu, aby sam na nowo się objawił w Prawdzie. Wiara w Boga i duchowość stanowią podstawę mojego życia. Teraz właśnie dopiero uczę się Mu ufać, powierzać życie i każdą jego chwilę. Mam nadzieję, że przyjdzie czas, kiedy będę na nowo zbudowana, aby móc wrócić do Kościoła, ale już z nową wizją Boga. Obecnie najważniejsza jest dla mnie relacja z Bogiem. Mam wrażenie, jakbyś doszukiwał się w tym artykule czegoś, czego w nim nie ma. Ja nie jestem osobą walczącą z Kościołem. Ale jakbyś nie do końca polemizował z tym, co ja napisałam, a bardziej z czymś innym. Tak czy siak, najważniejsze, że oboje szukamy Miłości. Reszta nie ma znaczenia.
…poplakalam sie…, to tak jakbym odnajdywala drogowskaz w calej mojej wewnetrznej plataninie. Chyba wlasnie Bog przyprowadzil mnie i reszte zostawil mnie … dzieki
Witam ponownie,
Jako lekturę duchową polecam:
„Wyznania” – św. Augustyna oraz pisma św. Teresy Wielkiej. Myślę, że znajdziesz w nich wiele odpowiedzi na nurtujące cię wątpliwości.
Pozdrawiam
Myślę, że to jest jeden z moich problemów. Odczuwam coś, co nazywam poczuciem świętości, nie potrafię go jednak, tego poczucia świętości, spersonifikować, nadać mu wymiaru jakiegoś istnienia, osoby, przekształcić w poczucie jakiejś siły, która działa we wszechświecie i na dodatek jest (mi) życzliwa.
Zazdroszczę ludziom, którzy naprawdę wierzą, choć myślę, że za takimi deklaracjami skrywa się często – na pewno nie zawsze – arefleksyjność, nawyk itp. Moją metafizyczną samotność (opuszczenie?) potrafię uciszać jedynie obecnością drugiego człowieka; ale kiedy jestem w kościele, często odczuwam ją jeszcze bardziej. Czuję się po prostu obcy, „nie stąd”; mam świadomość, że aby stać się częścią tej zbiorowości musiałbym zapomnieć o sobie.
Piszę o tym w związku z fałszywymi wizerunkami Boga. Czy możliwe są prawdziwe wizerunki Boga? No i oczywiście muszę postawić pytanie, kluczowe z punktu widzenia problematyki tej strony, postawić je samemu sobie – czy jeśli nie uwierzę, to nie wyzwolę się z lęku? Czyżby nie tylko religia (religie), ale i psychologia pozbawiała mnie nadziei? Tej ziemskiej, naturalnie.
Ale może mówi mną lęk?
I jeszcze myśl na koniec – otóż pomyślałem teraz, że w wierze może nie być takie istotne, czy Bóg istnieje, czy nie. Chodziłoby raczej o pewną ufność, której do końca chyba nie utraciłem, ale która została jakoś we mnie stłumiona. Nie do końca wiem, dlaczego…
Pozdrawiam siostry i braci w lęku. 🙂
W tym poście zawarłeś baardzo dużo. Według mnie kluczowa jest nie religia, a duchowość. I to właśnie ona otwiera wszystkie wrota. Coraz częściej mam przekonanie, że psychologia, dzięki której możemy jakoś ludziom pomagać, jest ważna, ale obszar jej działania jest mocno ograniczony. Nie sięga do głębokich ran i sama w sobie nie jest źródłem nadziei. Największą siłą, która ma uzdrawiające działanie i może sięgnąć do samej duszy, jest sama Miłość. Ale taka prawdziwa. Jej źródłem zawsze jest Bóg. Czy możliwy jest prawdziwy wizerunek Boga? Na pewno nie, bo zawsze pozostanie On tajemnicą. Ale możliwe jest doświadczenie miłości. Zawsze wtedy gdy odczuwa się ten głęboki, prawdziwy, niezależny od czegokolwiek na zewnątrz, spokój i radość, wtedy wiadomo, że to jest to. Zostaw na razie religię, bo ona Ci teraz wszystko zasłania. Zwróć się do wewnątrz serca, ale też puszczaj pytania – na razie że się tak wyrażę w kosmos – odpowiedzi zaczną przychodzić. Do kościoła warto pójść, kiedy będzie pusty. Wtedy w tej ciszy, będzie to co ma znaczenie.
Myślę, że warto pamiętać, że oprócz Boga Miłosiernego istnieje zło, bardziej inteligentne od człowieka i nienawidzące ludzi. W ostatnich latach nastąpił ogromny wzrost liczby egzorcystów, który wynika z zapotrzebowania. Ludzie są masowo atakowani przez złego, między innymi w wyniku wchodzenia w różne pseudo-psychologiczne nowinki (SITA, NLP).
Zagrożeń duchowych we współczesnym świecie jest mnóstwo, bardzo wiele w pseudo-nauce.
Opuszczenie Kościoła w celach terapeutycznych może zakończyć się tym, że powrót nie będzie możliwy z powodu uwikłania się w różne „myśli filozoficzno-psychologiczne” (już zły o to zadba). Za tym mogą pójść akty ukrytej autoagresji, w tym jak najbardziej tej duchowej. W mojej ocenie: szukanie i uzdrawianie siebie, jak najbardziej tak, ale rezygnacja z Sakramentów Kościoła zdecydowanie: nie.
Z pewnością należy wyrazić niewyrażoną złość z dzieciństwa i nauczyć się ją wyrażać na bieżąco w życiu dorosłym (dojrzałym). Bez tego ciało (psychika) będzie chora.
Niewątpliwie JHS był i jest najlepszym psychologiem i terapeutą.
Serdecznie pozdrawiam i życzę zdrowia.
„Opuszczenie Kościoła w celach terapeutycznych może zakończyć się tym, że powrót nie będzie możliwy z powodu uwikłania się w różne “myśli filozoficzno-psychologiczne” (już zły o to zadba).”
Nic dodać nic ująć. Wszelkie szukanie wyjścia z duchowej nocy na własną rękę może skończyć się bardzo niedobrze. ” Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć (1P5).”
Właśnie…nikt nie mówił, że życie ziemskie będzie łatwe. A nerwica jest przyczyną braku zawierzenia Bogu życia. Stąd horoskopy, wróżki i lęk przed przyszłością. Spoczywanie w Bogu jest gwarancją spokoju wewnętrznego.
Istotą jest zawierzenie i spoczynek we właściwym Bogu, w tym Bogu z Ewangelii.
Złe obrazy Boga nie pozwalają nam odpocząć i skorzystać z Jego Miłosierdzia.
Nasi ukochani duszpasterze powinni prostować nasze chore obrazy Boga, ale czy ich obrazy zawsze są zdrowe? … chciałbym wierzyć, że tak.
Robercie, Piotrze, dziękuję Wam za wpis i za szczerą troskę, która za nim stoi. Zło, owszem, jest bardziej inteligentne od nas, ale my przede wszystkim należymy do Boga (jeśli Go oczywiście wybieramy). Znam środowisko egzorcystów i wiem jak poważny jest to problem. Pisałam jednak o tym, co dzieje się, kiedy wszędzie widzimy diabła. Z diabłem człowiek nie ma szans. Wasze posty to trochę jak głos rodziców, którzy martwiąc się o dziecko i chcąc je chronić, zamykają je w domu i nie wypuszczają. Bóg jednak robi inaczej. Otwiera drzwi, wypuszcza nas i mówi, „idźcie a gdziekolwiek pójdziecie ja zawsze będę z Wami”. „Nic Was nie odłączy od Miłości Boga, ani co wysokie…ani żadne inne stworzenie” – nawet Szatan. Wiele lat żyłam z religijnością pełną lęku przed złym. Dzisiaj kieruję się przede wszystkim szczerością serca i powierzam swoje życie Bogu każdego dnia. To On prowadzi mnie i On uzdrawia. To wszystko dzieje się nie bez powodu. Jest to proces.
Robercie, czemu piszesz, że istotą jest zawierzenie właściwemu Bogu, temu z Ewangelii? Przecież jest tylko jeden Bóg i wszystkie religie do Niego prowadzą. Nie odbierajmy innym religiom prawa do wiary w Jednego Boga, który nas wszystkich zjednoczy.
I tutaj dotykamy istoty problemu. Niestety jest Pani w błędzie. Liczne religie wzajemnie się wykluczają. Głoszą przeciwstawne sobie doktryny. Jako chrześcijanie nie możemy stawiać fałszu na poziomie prawdy. Nasz Pan Jezus Chrystus założył tylko jeden prawdziwy Kościół a nie kościoły. Jeżeli twierdzimy iż w każdej religii możemy osiągnąć zbawienie kwestionujemy sens krzyżowej ofiary Chrystusa.
Kim jesteśmy, żeby wyrokować kogo zbawił Bóg? Czym są doktryny wobec Tajemnicy jaką jest Bóg? Jezus umarł za wszystkich ludzi. I wszystkich chce mieć w Niebie, nie tylko chrześcijan, jak wielu sądzi. Bóg nie jest Bogiem chrześcijan, ale wszystkich ludzi. Na szczęście my możemy sobie gadać o doktrynach i tym, jak wyobrażamy sobie Boga, a On, w swojej niepojętej dla nas Miłości, ogarnia WSZYSTKICH, bez wyjątku, bez patrzenia na rasę, religię, wyznanie. I na szczęście zrobi po swojemu, a nie po naszemu. 🙂 Człowiek tylko dzieli ludzi, ocenia i wyklucza, a Bóg jednoczy i łączy.
To prawda nie nam o tym wyrokować. To prawda, iż Bóg pragnie zbawienia każdego z nas. „Za ogromną cenę zostaliśmy bowiem odkupieni”. To prawda, iż chce w niebie mieć wszystkich ludzi. Zbawiciel nasz, Bóg „pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tm 2, 3-4). Jenak „Nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni” (Dz 4,12), jak tylko imię JEZUS. Dlatego Chrystus założył Swój Kościół i oparł go na skale: „A ja ci powiadam, że ty jesteś Piotr, i na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go. I dam ci klucze Królestwa Niebios, i cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane i w niebie, a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane i w niebie” Mat.16;18-19. Ów Kościół istnieje od dwóch tysięcy lat pod przewodnictwem Piotra i będzie istniał do końca czasów.
Wtedy stanął Piotr razem z Jedenastoma i przemówił do nich donośnym głosem: Niech więc cały dom Izraela wie z niewzruszoną pewnością, że tego Jezusa, którego wyście ukrzyżowali, uczynił Bóg i Panem, i Mesjaszem. Gdy to usłyszeli, przejęli się do głębi serca: Cóż mamy czynić, bracia? – zapytali Piotra i pozostałych Apostołów. Nawróćcie się – powiedział do nich Piotr – i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a weźmiecie w darze Ducha Świętego. Bo dla was jest obietnica i dla dzieci waszych, i dla wszystkich, którzy są daleko, a których powoła Pan Bóg nasz. W wielu też innych słowach dawał świadectwo i napominał: Ratujcie się spośród tego przewrotnego pokolenia! Ci więc, którzy przyjęli jego naukę, zostali ochrzczeni. I przyłączyło się owego dnia około trzech tysięcy dusz.
Tę przypowieść opowiedział im Jezus, lecz oni nie pojęli znaczenia tego, co im mówił. Powtórnie więc powiedział do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ja jestem bramą owiec. Wszyscy, którzy przyszli przede Mną, są złodziejami i rozbójnikami, a nie posłuchały ich owce. Ja jestem bramą. Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony – wejdzie i wyjdzie, i znajdzie paszę. Złodziej przychodzi tylko po to, aby kraść, zabijać i niszczyć. Ja przyszedłem po to, aby /owce/ miały życie i miały je w obfitości.(J 10,1-10)
Z pewnością nie wszystkie religie prowadzą do Boga.
Chrześcijaństwo, a zwłaszcza katolicyzm, jest religią najokrutniej prześladowaną. Warto pomyśleć dlaczego.
Faszyzm III Rzeszy, oparty na okultyzmie, też był narodową religią, jednak narodów nie jednoczył.
Jedyną religią objawioną przez Boga to religia judeo-chrześcijańska.
Reszta to wymysł ludzkości.
JHS umarł za wszystkich ludzi i niewykluczone, że wszyscy dostąpią zbawienia.
Takie jest pragnienie jedynego Trój-osobowego Boga, jednak z Miłości, którą nas obdarowuje, wynika nasza wolność, prawo wyboru.
Serdecznie pozdrawiam
Robert
„JHS umarł za wszystkich ludzi i niewykluczone, że wszyscy dostąpią zbawienia.”
Błędy potępione przez papieża Piusa IX w „Syllabus Errorum” (źródło:http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/pius_ix/inne/syllabus_08121864.html)
III. INDYFERENTYZM I SZEROKIE POGLĄDY
15. Każdy człowiek ma swobodę wyboru i wyznawania religii, którą przy pomocy światła rozumu uzna za prawdziwą.
16. Ludzie mogą znaleźć drogę do wiecznego zbawienia i osiągnąć to wieczne zbawienie przez praktykowanie jakiejkolwiek religii.
17. Należy mieć przynajmniej zasadną nadzieję co do zbawienia wiecznego tych wszystkich, którzy w żaden sposób nie przynależą do prawdziwego Kościoła Chrystusowego.
18. Protestantyzm nie jest niczym innym, jak tylko jedną z różnych form tej samej prawdziwie chrześcijańskiej religii, w której tak samo można się podobać Bogu, jak i w Kościele katolickim.
Sześć lat temu nerwica lękowa mojej żony wskazała mi drogę do Boga. Wcześniej, przez czterdzieści lat nie udało się to nikomu: mamie, babci, katechetce, żadnemu napotkanemu księdzu, żadnej grupie oazowej… Jak to się stało? Desperacko szukaliśmy pomocy w chorobie, szukaliśmy wszędzie gdzie tylko było możliwe i trochę przy okazji znaleźliśmy przestrzeń w kościele katolickim, której wcześniej nie znaliśmy. Przestrzeń, w której mówi się o Bogu całkiem innym językiem niż ten jaki znałem przez całe dotychczasowe życie i jakim mówi się na katechezach lub coniedzielnych mszach. Przestrzeń, w której Biblia nie jest odczytywana jak opowieść o Supermanie albo Janosiku, służącym swojemu groźnemu Szefowi, którego można się bać lub nie w zależności od tego co wcześniej zrobiliśmy. Okazało się nagle, że w samym kościele katolickim można znaleźć ludzi, którzy pomagają nam otworzyć oczy i zachęcają do zmiany spojrzenia na Boga. Co więcej, inspirują do zanegowania OBRAZÓW BOGA wyniesionych z dzieciństwa. Tych demonicznych obrazów, które zniewalają, napełniają lękiem i karzą. Obrazów stworzonych, nie boję się tego powiedzieć, przez ZŁĄ RELIGIĘ.
W przeciwieństwie do niej DOBRA RELIGIA nigdy nie twierdzi, że jest jedyna i najlepsza. Dobra religia nie wyklucza nikogo ani niczego, nie twierdzi, że ktoś jest godny lub niegodny dostąpienia najwyższej rzeczywistości. Dobra religia nie jest orężem do walki z nikim i z niczym. Dobra religia pomaga nam zmienić świadomość i inaczej spojrzeć na życie, cierpienie i śmierć. Od zarania, w każdym zakątku Ziemi ludzie stwarzali religie właśnie po to: aby nadać sens swojemu istnieniu i cierpieniu poprzez zmianę świadomości. Czyż nie do tego nawoływał Jezus w pierwszych słowach swojego nauczania? Słowo metanoia, które zazwyczaj tłumaczone jest jako „nawróćcie się” dosłownie oznacza „wyjdź poza umysł, zmień sposób myślenia”. Zobacz, że Bóg, Najwyższa Rzeczywistość, którą Jezus nazywał Ojcem, jest tu, a nie tam. Jest na wyciągnięcie ręki. Królestwo Boże w was jest.
Czyż Bóg dokonawszy aktu stworzenia wszechświata kilkanaście miliardów lat temu miałby czekać do momentu ukazania się Żydom? I tylko im? I tylko tam? Zawłaszczanie Boga i wykorzystywanie go do swoich tylko celów było i jest przyczyną największej ilości zbrodni. Jak pokazuje historia, nie pozwalamy Bogu być większym od naszej kultury i naszych projekcji. Czynimy z niego boga plemiennego, wyposażamy w atrybuty potrzebne nam do prowadzonych aktualnie gier. Nie możemy znieść Boga, który nie wpasowuje się w nasz system, potrzebujemy Boga dominującego, bo sami chcemy dominować. Zła religia jest często tylko środkiem służącym utrzymaniu znanego obrazu Boga, nawet jeśli jest on patologiczny i destrukcyjny.
Przestrzeń w Kościele, o której wspominałem na początku (choć świadomie jej nie sprecyzowałem) jest otwarta dla wszystkich. Można w niej spotkać Chrześcijan modlących się wspólnie z Buddystami i Hinduistami. Mamy świadomość różnic pomiędzy naszymi religiami, ale jednocześnie widzimy dokładnie, że ich sedno jest bardzo podobne. Nie ma w tej przestrzeni niej lęku i poczucia wykluczenia.
Przesłanie ukrzyżowanego, sponiewieranego Jezusa jest tożsame z przesłaniem wielu pierwotnych religii i rytuałów inicjacyjnych: życie jest pełne cierpienia, świat cię okaleczy! Nie ma od tego odwrotu, jedyne co możesz zrobić to zmienić świadomość, zobaczyć, że Bóg – Miłość zwycięża cierpienie i śmierć. Błogosławieni niech będą chorzy na nerwicę albowiem to oni mogą nam czasami pokazać drogę do Boga.
Bardzo Ci dziękuję za ten wpis. Pięknie ująłeś istotę dobrej religii. A zła religia może się wkraść do każdej. Myślę, że warto, żebyś napisał gdzie się tak odnalazłeś w kościele – może to być przydatne dla czytających. Słyszałam, że jest tak m.in we wspólnocie Neokatechumenalnej. Pozdrawiam Cię serdecznie.
Myślę, że miejsc gdzie można się odnaleźć jest sporo. Być może dla niektórych jest to wspólnota Neokatechumenalna, dla innych oaza albo pielgrzymka. Dla mnie jest to ruch medytacji chrześcijańskiej, istniejący w Polsce w sposób mniej lub bardziej sformalizowany od ponad 20 lat.
To tam nauczyłem się modlitwy, która bynajmniej nie jest proszeniem Boga aby załatwił to czy tamto, ale jest raczej cichym i spokojnym trwaniem w Jego Obecności. Modlitwy, która swoimi korzeniami sięga do samych początków Chrześcijaństwa.
To tam spotkałem wielu katolickich duchownych otwartych na dialog z innymi religiami i wiele osób, takich jak ja, które właśnie tam znalazły swoje miejsce w kościele. Spotkałem tam wiele osób borykających się na co dzień z wielkim cierpieniem, z nerwicą i z bólem istnienia.
Jeśli ktoś jest szczerze zainteresowany, to odsyłam do Klasztoru Benedyktynów w Lubiniu lub na polską stronę Światowej Wspólnoty Medytacji Chrześcijańskiej.
Witam.Od dziecka chodziłam do kościoła,tak byłam wychowana w domu rodzinnym.Niedziela to dzień święty i trzeba go święcić.Nie zawsze w tym kościele byłam przykładną słuchaczką,czasami nie miałam ochoty tam iść ,ale robiłam tak bo tego odemnie wymagano i było to czymś normalnym że w niedzielę trzeba iść do kościoła.Moje napady lęku miały miejsce właśnie w kościele,ogromny strach że jak zacznie mi się robić słabo to nie zdążę wyjść z kościoła.Zmuszałam się i szłam bo wyrzuty sumienia nie dawały mi spokoju…..ale pewnego dnia postanowiłam że nie będę tam chodzić tylko dlatego że tak trzeba,że tak wypada,że wszyscy chodzą i ja też muszę.Co to za msza i modlitwa,kiedy ja ciągle myślałam o tym czy nie zemdleję,że trzęsą mi się ręce,że jest mi gorąco.Było mi ogromnie ciężko:(Bałam się Boga że mi tego nie wybaczy,że będzie na mnie zły,że nie przyjmuję komuni świętej. Teraz już się nie boję,wiem że to właśnie Bóg najbardziej mnie rozumie,wie że ja nie jestem psychicznie i fizycznie gotowa aby uczęszczać do kościoła.Kiedy czuję taka potrzebę to bardzo mocno się modlę,ta modlitwa jest teraz zupełnie inna niż dawniej,szczera,dobra,radosna a nie taka na odczepkę!Są dni kiedy mam potrzebę pujścia do kościoła i wtedy to robię,nie jest to kaplica ta w mojej miejscowości bo wiem że tam nie dała bym rady wytrzymać,że znów miała bym napad paniki,lęku.Jest to zazwyczaj przypadkowe miejsce,tak po prostu wchodzę i się modlę bo czuję taką potrzebę.Chciała bym nauczyć moje dzieci prawdziwej wiary,wiary w Boga,wierzę że on istnieje,że wszystkich nas kocha,nie tylko tych którzy chodzą do kościoła.Jest mi czasem smutno że nie zabieram synka na procesję gdzie chłopcy dzwonią dzwoneczkami,jest mi ciężko że nie jestem taką mamą jak inne mamy…..staram się dużo mu opowiadać o Bogu o Maryi o aniołkach,ale czy on będzie kiedyś umiał to zrozumieć dlaczego mama nie zabierała go do kościoła….
Czytam i łzy mam w oczach bo to co piszesz w tych fragmentach to moje dzieciństwo…pochodzę z rodziny Świadków Jehowy.. I wszystko zgadza się z tym co przeżyłam,a wiesz mi że książkę mogłabym napisać o swoim życiu..Dodam że teraz ma 30 lat i moje życie układa się dobrze..
Ale… Miałam raz napad nerwicy lękowej, tak się wystaraszyłam że myślałam że albo mnie coś opętało ( mój „wspaniały ojciec” był starszym w ‚zborze’ i od małego straszył nas demonami…) a pózniej myślałam że umieram..
Mój mąż wpisał w Google objawy i okazało się że to ta nerwica..
Dodam jeszcze że przez ten atak zrobiłam sobie wyniki i okazało się że mam anemie i podwyższoną prolaktynę…
Niestety myślałam że psychicznie jestem silna i ze wszystkim sobie zawsze poradzę, a jednak zdałam sobię sprawę że przez wielką walkę jaką musiałam toczyć wiele lat, i to od najmłodszych lat, o to by się nie poddać i być szczęśliwą odbiło się na moim zdrowiu.
Czuję że moje ciało i mój umysł potrzebują odpoczynku… Że już wystarczy..
Pozdrawiam Cię ciepło i obiecuję że przeczytam szczegółowo Twojego bloga..nic dodoać nic ująć- jest tak bardzo adekwatny…
Ciekawy artykuł. W obrazie ukrytym w przypowieści o Synu Marnotrawnym znajdujesz prawdziwy obraz Boga. Podobnie możesz odnaleźć Go w pozostałych przypowiesciach …czy nie mogę być dobry i szczodry?…. Głównym przesłaniem Jezusa było ukazanie prawdziwego obrazu Boga, bez nakładki religijnej.
Nasz problem jest w tym że ciagle widzimy go w postaci sędziego.
Niestety, jako taki czyli Dobry i Szczodry Bóg, chcący zbudować coś na zasadach relacji nie przepisach religijnych. Nie pasuje do żadnej innej religii. Wszystkie polaryzują ukazując boga jako sędziego, tworzącego kasty lub oczekującego rozpłynięcia się w absolutnie. Co prowadzi do konfrontacji, który bóg jest Bogiem? To dlatego w Ewangeli znajdziesz słowa o jażmie itp. Jednak sam Jezus powiedział ze nie jest ono ciężkie. Dlatego prowadzi do uwolnienia. Dlatego program 12 kroków powstał w środowisku chrześcijańskim i z początku zawierał wiele odwołań do ewangelii. Dlatego w chrześcijańskiej medytacji można znaleść wolność i uspokojenie. Dlatego zapominając o sobie (w kontekście: …nie potrzebuje tego wszystkiego, mogę być wolny…) znajdujemy prawdziwe uwolnienie. No i kluczowy element. Wolność od konsekwencji grzechu czyli śmierć. Jezus umarł w moje miejsce na krzyżu, bo to ja jestem grzesznikiem. Jeżeli doceniam to i chcę się uczyć od Niego, jak żyć po nowemu. Mam przywilej uczyć się żyć w prawdziwej wolności, bez starachu przed konsekwencją lub samą śmiercią. Nie jest to łatwa droga. Trudna do zrozumienia. Jak pogodzić prawo, niezrozumiałą dobroć i łaskę Prawdziwego Boga objawionego W Jezusie Chrystusie.
Ok. Tyle „teologizowania” 😉
Dziękuję za Twoja stronkę i dobre rady które na niej można znaleźć.
Krzysztof
Bardzo Dziękuję za tego Bloga.
Jest on dla mnie bardzo pomocny 🙂
Ja jedynie mogę dodać od siebie że ucieczka do Matki Bożej w Nowennie Pompejańskiej pomogła mi przejść bezpiecznie przez piekło.
Serdecznie Polecam wszystkim 🙂
http://pompejanska.rosemaria.pl/2011/06/jak-odmawiac-nowenne-pompejanska-krok-po-kroku/
ten wpis był mi bardzo potrzebny. długo szukałam czegoś na ten temat. cierpie na wiele chorób psychicznych, depresja, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, nerwice…również nerwice lękową.wychowana byłam w baardzo katolickim domu, dbala o to babcia, rodzice, rodzina..nauczyli mnie Boga-kata, którego się bałam i boje do dzisiaj. Mam wyrzuty o to, ze taki obraz zakodowali mi w glowie. Moja nerwica karmiła się często reigią- natrętne myśli związane z grzesznością- seksualność, mordowanie itp. Całe życie czułam i czuje nadal sie zła winna, potepiona. Moje natretne mysli traktowalam JAK SWOJE. jakbym swiadomie je wywolywala, i na serio jestem zla i opętana bo w kosciele mam przed oczami wizje gwaltow, morderstw itp… zaczelo to sie jak jeszcze bylam mlodsza jakies 10 lat……..dziecko nie wie co w takich sytuacjach robić. nie rozumie ze to choroba. nie widzi wsparcia. rodzice zamiast skuchac dziecka kaza sie modlic. a przeciez tota religia, modlitwy nasilaja stres. kolatania serca w kosciele,lzy w oczach ale nie moglam wyjs bo bylam malym dzieckiem ktore co niedziele (i swieta, nigdy przenigdy nie opuscilam mszy) musialo isc do kosciola.z wiekiem gdy otworzylam oczy i zrozumialam moje choroby dotarło do mnie jak bardzo zostalam skrzywdzona. Sam Bóg został skrywdzony bo zamiast mieć moje zaufanie, to przez taka nauke bliskich balam sie go.Mam teraz 17 lat. Lecze się psychiatrycznie, wizyta raz na tydzien, leki codziennie, problemy z nauka, zdrowiem psychicznym i fizycznym…Czuje potrzebe Boga, czuje ze gdzies tam jednak jest. ale bardzo ciezko jest wpajanom mi przez 17 lat wersje „zlego Boga” wyrzucic z głowy. Bardzo ciezko jest mi pogodzić kochanie siebie samej z kochaniem Boga. z akceptacja siebie. BARDZO ZLE ZE O TYM SIE NIE MOWI. bardzo duzo osob ma ten problem, szczegolnie aktualni mlodzi dorolsi (urodzeni, wychowywani w latach 90) który jeszcze doswiadczyli religijnosci rodzicow, bo dzisijesze dzieci juz nie sa tak bardzo religijnie dopilnowane jak kiedys….i dobrze. wiarra to cos dobrego, cos co nas umacnia. do tej pory czulam jak mnie niszczy… niech bedzie wiecej takich artykułow, niech wiecej sie o tym mowi, teraz poczułam chęć napisania gdzies o tym, bloga…to wazne
prepraszam za literowki, pisze w ecmocjach. mam zamair wydrukowac ten artykul, czytac moze pokazac mamie…rodzicom ktorzy nadal siedza w religi i uwazaja mnie za „złą” bo odsuwam sie od Boga, podczas gdy ja jestem jego blizej niz oni, Bo ja wiem ze on gdzies jednak jest i kocha, nie jest zlym sedzią z obrazka….MAm dopiero 17 lat, z tym problemem zmagałam się od zawsze…Nie poddawajcie sie. Bedzie lepiej.Bóg jest z nami.On wie,ze chcemy dobrze. Najgorsze jest w tym,ze nie da sie w 100% wyrzucic z glowy tych mysli o zlym Bogu. Kiedy tlumacze sobie-ze nie jestem zla w oczach Boga-ta wyuczona podswiadomosc mówi mi,ze to podszepty szatana (az zle mi sie pisze to)i ze to zmyłka zła…Trzeba wiecej o tym mowic, w porozuminiu z duchownymi ktorzy maja wlasciwa wiedze na ten temat…Prosze o modlitwę jeśli to czytasz.
To o czym piszecie to Nerwica eklezjogenna. I mam pytanie czy komuś udało się z tego wyjść? Może się mylę, ale terapia nic tu nie pomoże, bo nerwica religijna , to moim zdaniem inny rodzaj nerwicy….Myślę , że musimy nauczyć się całkowitego zaufania w Boże Miłosierdzie……Poczytajcie o św. Teresie i św. Ignacym, też mieli podobne problemy….
Nerwica jak kazda inna choroba wymaga indywidualnego podejścia… To oczywiste ze zmienia nasze soczewki na swiat na inne. By sie jej pozbyc potrzebna jest… SZCZEROSC wobec samego siebie przede wszystkim. Co konkretnie mam na mysli? Sadze ze znasz to cwiczenie kartke podziel na cztery cwiarki, w pierwszej napisz jak postrzegasz Boga w kolejnej jak postrzegasz swojego ziemskiego ojca potem w nastepnych co inni mowia ci o Bogu (a raczej co o Nim zapamietujesz) i jak siebie sama widzisz. Potem zastanow sie czyja imitacja jest Bog jakiego widzisz? Jesli masz kompleks winy to na wlasnym obrazie Boga mozesz kreowac na kata i tu zadne techniki ksiazki rozmowy itd nie pomoga dopoki sobie wyraznie nie powiesz ze Bog nie jest jak ty bo to ty jestes na Jego obraz stworzony/a a nie odwrotnie. Szczerosc jako myslenie samodzielne odstawic wszystkie ksiazki wylaczyc telewizje radio nawet i na miesiac i obserwowac wlasne mysli sprobowac spojrzec na siebie z boku (to nie jest kwestia zrobienia tego tylko wyrobienia takiego nawyku na poczatku mozesz nawet i kilka miesiecy probowac patrzec na siebie z boku). Szczerosc jako nazywanie rzeczy po imieniu. WSZYSTKO CO NIEZDEFINIOWANE JASNO ZASMIECI TYLKO UMYSL I WYWOLA NIEPOKOJ UCZUCIE OWEJ NICOSCI. I szczerosc w kazdym innym aspekcie, szczerosc nie pt przyznac sie do winy bo nie raz jako dzieci musielismy przyznawac sie do winy choc nic nie zrobilismy 😉 i w taki schemat mozna tez popasc. I tu warto przebaczyc NAJPIERW SOBIE potem innym bo siebie masz caly czas obok a innych nie. I przebaczania bo ksiadz kazal nie jest pelnym wybaczeniem nawet jesli tak ci sie wydaje ze przebaczyles/las.
Kolejna sprawa chodzenie do kosciola… Wedlug mnie herezja na herezji wsparta herezja + kompletny brak DOSWIADCZENIA BOGA (a Boga nie doswiadczysz dopoki nie pozbedziesz sie lekow wiec jesli myslisz ze Bog cie unika karze albo ze jest obojetny to sie mylisz, po prostu twoje serce jest „za ciasne”). Dlaczego napisalam ze herezja na herezji bo po tym co czytam to dziwi cie osoba szczerze nawrocona. Niestety ci wychowani nie w wierzacej rodzinie maja latwiej bo nie sa juz zobojetnieni i nauczeni Boga. Oni Go poznaja. I ty moze podejdz do Boga w sposob „chce Cie poznac i siebie przy okazji” – tu proponuje rozwazanie drogi krzyzowej na podstawie dwoch pytan „jak trzeba kochac i wybaczac by sie tak poswiecic?” „kiedy Jezus we mnie tak cierpi?” jesli Bog jest miloscia to tylko z perspektywy milosci wszystko co z religia zwiazane ma sens. I… chodzenie do Kosciola heh z perspektywy osoby jest to tak: skarcone dziecko podchodzi do taty usmiecha sie itd SPRAWDZA czy tata je kocha jak to dziecko chce czegos a jak tata nie spelni oczekiwan to oddala sie na bezpieczna odleglosc i sprawdza czy tata biegnie za nim… Na prawde 5latkowie tak robia. Zranienia i inne takie tylko ucza cie takiego mechanizmu niezaleznie od tego co jest przyczyna mechanizm jest ten sam: wchodzenie w role dziecka (w zlym sensie w role dziecka skrzywdzonego) i teraz przezywasz swoisty bunt pieciolatka – niby dalej od Boga niz zwykle albe myslisz o nim piszac ten i inne artykuly.
Tak w ogole to wokol czego kreci sie twoje zycie? Wokol Boga ? Bo ksiadz powiedzial kiedys ze Bog zawsze musi byc na pierwszym miejscu? Wymuszanie na Bogu wywołano ROZCZAROWANIE. Pokory potrzeba aby wrocic choc serce wzywa. Potrzeba w zyciu rownowagi miedzy wlasnym zyciem a wiara. Wiara ma przenikac zycie w inny sposob – oddanie Bogu zycia i powierzanie i opowiadanie mu o problemach wystarczy… Ani ucieczka nie jest rownowaga (a jedynie REKOMPENSATA) ani poboznosc pozbawiona milosci do Boga i ZAUFANIA ZE NAS WYSLUCHUJE I NIE TRZEBA KRZYCZEC ANI SKLADAC MU TYSIACE OFIAR BY NAS ZAUWAZYL.
I ostatnia uwaga piszesz „bezosobowo” nawet o uczuciach i to w pewnym sensie jest zwiazane z brakiem szczerosci jako nazywania rzeczy po imieniu. ZASLANIASZ SIE cytatami i madrymi slowami myslami obcych ci ludzi nie mowisz o sobie jako o osobie ale jak o maszynie w ktorej ta i ta srubka nie pasuje… W tym co piszesz nie ma kompletnie ciebie. Kompletny brak obiektywnego opisu sytuacji i subiektywnych refleksji (ewentualnie refleksji na podstawie tego co przeczytales/as). Niby siebie szukasz a sie nadal chowasz a czujesz sie lepiej bo rekompensujesz sobie wolnosc KTORA SAM/A SOBIE ZABRALAS. W tym co piszesz jest nicosc ktorej sie boisz nicosc pod tytulem „nie mam prawa miec wlasnego zdania” „musze znalezc sobie kogos kto mnie bedzie pouczal / prowadzil” „inni sa lepsi wiec tylko oni maja prawo do poznania Boga/ prawdy czy czegokolwiek innego” klamstwo „masz sie sluchac (bo jak nie to zobaczysz – moze cie opuszcze szantaz emocjonalny)” „sam/a w sobie nic nie wiesz i sie lepiej nie odzywaj (nie wtracaj sie w rozmowy doroslych bo sama jestes bezbronnym dzieckiem)” itd.
Na koniec dodam tyle najpierw pozbyc sie lekow i POUKLADAC SIEBIE A MOZE POZNAC SIEBIE a potem jako osoba zdefiniowana probowac poznac Boga (przede wsztstkim przez Slowo Boze – Biblie a nie slowo ludzkie nawet madrych ksiezy nie stawiaj na pierwszym miejscu w poznaniu Boga chyba ze razem rozwazacie Biblie bo z tym jest jest jak z kazda inna OSOBA nie piznasz dopoki sie nie wsluchasz a plotki i opinie innych to co najwyzej moga byc wskazowka)
I na sam kobiec nie ma oczyszczenia sue od „toksycznej duchowosci” bo zlo wychodzi z serca ludzkiego. Twoje serce ten obraz ludzki stworzylo a nie to co ludzie ci mowili bo KAZDY SLYSZY I WIDZI PRZEZ PRYZMAT WLASNYCH DOSWIADCZEN I BLEDOW ROZUMIEC PO SWOJEMU JEST LATWO A POZA TYM TO NIE LUDZI MASZ SLUCHAC TYLKO MASZ WSLUCHIWAC SIE W SLOWA MILOSCI BOGA. WEZ ZA SIEBIE ODPOWIEDZIALNOSC = WEZ SWOJ KRZYZ (i przyjdz z nim pod krzyz Jezusa)
Błogosławię w Imię Jezusa kochającego
Neurotyzm to przekleństwo … takie komentarze ludzi żyjących duszą a nie już rozumem niech sobie wsadzą w … i moralizowanie i gadanie o krzyżu.
Paula, bardzo ciekawie moim zdaniem piszesz. Twoje słowa są dla mnie pewnym wsparciem i drogowskazem. Czy mogłabyś podać źródło tego strumyka, z którego czerpiesz tę mądrość? Pytam też w sensie bardziej przyziemnym, czyli gdzie można poczytać więcej tekstów takich jak Twój komentarz, gdzie można spotkać więcej ludzi takich jak Ty? Może jakaś strona internetowa?, nie wiem…
Ciekawy artykuł. Czytałam też komentarze. Czy ist ieje Bóg, ktorego Pani opisuje? Opidany jest w Piśmie $więtym. Jeus mówi do ludzi w tamtych czasach, że jeśli chcą widzieć Ojca to powinno im wystarczyć, że widzą Jego (Jezusa). Wraz z Jezusem wrszlo$my w nowe przymierze, gdzie. Przez Jezusa, w Jego imieniu, mamy przystęp do Boga. Pole am wiec na początek Nowy testament: ewangelie i listy a ze Starego: Psalmy. Ktos w komentarzu napisał, ze Jezus nie zalozył kosciolów lecz kościół? A jaki kosciol Jezus zalozył, bo nie kojarzę. To ludzie to pozniej uformowali i zrobili instytucję. W Biblii jest napisane, że nastanie czad, że prawdziwi czciciele będą oddawali Bogu cześć w Duchu i w Prawdzie. Jednak uwazam, ze gdzieś trzeba chodzić, być w spolecznosci. Bo mozna odpaść. Wejdzie lenistwo, brak .modlitwy…