Problemy z miłością – do refleksji

Podejmując pracę terapeutyczną prędzej czy później dochodzimy do kwestii trudnych emocji – gniewu, złości oraz ich wyrażania. Nie bez powodu. Zarówno w nerwicach jak i depresjach często pojawia się ten problem. Niektóre depresje powstają m.in. właśnie z powodu „zakopanej” złości i agresji, która nigdy nie została wyrażona. Pięknie tłumaczy to podejście freudowskie i terapeuci często z niego korzystają. Jednak po takiej pracy mamy wrażenie, że w naszych rodzinach rządziła tylko nienawiść i zło. A to nie jest prawdą. W ostatnim czasie, pod wpływem lektury książki Berta Hellingera, uświadomiłam sobie coś bardzo ważnego – rozpatrujemy te wszystkie emocje złości i gniewu w oderwaniu. Jako samodzielne, osobne byty. Tymczasem to właśnie miłość stanowi dla nich istotne tło, i w takim rozumieniu zmienia się perspektywa.

Chociaż nie zachęcam do korzystania z metody ustawień (co wyjaśniam krótko w tekście), to jednak sama jej idea dała mi sporo do myślenia. Chciałabym, żeby ten post stanowił punkt wyjścia także dla Waszej refleksji na temat pułapek miłości, w które mogliśmy powpadać jako dzieci.

Wprowadzenie

Metoda Berta Hellingera ustawień rodzinnych wzbudza wiele kontrowersji. Z jednej strony pojawiają się głosy, że jest to okultyzm, że rozmawia się ze zmarłymi. Z drugiej traktowana jako „cudowna” metoda na wszystkie problemy i jest stosowana także przez uznanych i znanych terapeutów (np. w Polskim Instytucie Psychoterapii Integratywnej Pocieszka w Krakowie, który nota bene bardzo sobie cenię).

Postanowiłam się trochę przyjrzeć tej metodzie u źródeł. Lektura podstawowej książki Berta Hellingera pt. „Porządki miłości” wzbudziła we mnie bardzo ambiwalentne uczucia. Z jednej strony  pozytywnie zaskoczyło mnie rozpatrywanie dynamiki rodziny z punktu widzenia miłości (zwłaszcza miłości dzieci). Z drugiej zaś strony niektóre wypowiedzi Hellingera oraz pewne fakty sprawiają, że trudno tu o bezrefleksyjne zaufanie. Bez wątpienia jednak książka zainspirowała mnie do wielu przemyśleń, a także uświadomiła ten pomijany często fakt, że bez względu na to jak dużo zła dzieje się w naszych rodzinach, wchodząc do nich jako dzieci kierujemy się przede wszystkim miłością i wiele naszych problemów w późniejszym czasie właśnie z tego także wynika. Taki punkt widzenia może być ważny w przepracowywaniu siebie, do czego Was zachęcam.

Mamo, lepiej ja niż ty

Bert Hellinger zwraca uwagę na problem magicznego myślenia dzieci, które siłą swojej miłości chcą odpokutować winy rodziców (lub innych bliskich osób), cierpieć za nich, bądź biorąc cierpienie osób zmarłych na siebie przywrócić je do życia.

Często powodem śmiertelnych chorób okazuje się postanowienie dziecka podjęte wobec umiłowanej osoby „Lepiej zniknę, będę cierpieć, odpokutuję ja niż ty”

Co prawda uważam, że pisanie „często” jest pewnym nadużyciem ze strony Hellingera, to jednak znajduję w jego myśleniu jakiś sens, nad którym warto się zastanowić.

Wszystko co terapeuta może zrobić i co wolno mu uczynić, to wydobyć na jaw miłość dziecka. Niezależnie od tego, co dziecko wzięło na siebie, czuje się w harmonii ze swoim sumieniem, czuje się szlachetne i dobre. Jednak jeśli z pomocą rozumnego terapeuty miłość dziecka wyjdzie na jaw, wtedy, być może, wyjdzie też na jaw, że cel tej miłości nie zostanie osiągnięty. Albowiem jest to miłość, która ma nadzieję, że dzięki własnej ofierze potrafi ocalić umiłowaną osobę, ochronić ją przed nieszczęściem, odpokutować za nią winę i wyrwać ją śmierci. I ma nadzieję, że umiłowaną osobę, jeśli już nie żyje, można zabrać ze świata umarłych. Jeśli wraz z dziecięcą miłością ujawnione zostaną jej dziecięce cele, wtedy dorosłe dziecko – zapewne nie bez bólu – uświadomi sobie, że miłością i ofiarą nie przezwycięży cudzej choroby, śmierci, ani cudzego losu, że musi zmierzyć się z nimi odważnie i zgodzić się na nie takimi, jakie są. Cele dziecięcej miłości i sposoby ich osiągnięcia, gdy wyjdą na jaw, zostaję od-czarowane, bo należą do magicznego obrazu świata, który nie może wytrzymać konfrontacji z wiedzą ludzi dorosłych. Jednak miłość pozostaje. Ta sama miłość, która sprowadza chorobę, kiedy się połączy z wglądem, szuka innego, świadomego rozwiązania. Jeśli to jeszcze możliwe, usuwa przyczyny choroby. (..) Gdy miłość dziecka, dostrzeżona przez nich, ujawni się i zostanie uczczona, wtedy dopiero możę się zwrócić ku czemuś nowemu i większemu.

Rozwiązaniem tej sytuacji jest uświadomienie sobie, jako osobie dorosłej, że nie można za kogoś przejąć jego cierpienia i że konieczne jest pokorne oddzielenie dwóch żyć od siebie, a jednocześnie znalezienie miejsca na miłość do bliskiej osoby, która jednak wyrazi się w inny sposób – np. poprzez pamięć, modlitwę.

na wyższej płaszczyźnie, dzięki wyższemu porządkowi miłości, w którym zarówno własny los, jak i los ukochanej osoby uznamy za niezależne od siebie i przyjmiemy z pokorą.

Jeśli dziecko próbuje odbyć pokutę za swoich rodziców albo wziąć na siebie skutki winy rodziców – jest to uzurpacja. Jednak dziecko nie zauważa tej uzurpacji ponieważ działa pod wpływem miłości. (..) Dlatego w terapii rodzinnej zwraca się uwagę przede wszystkim na to, czy ktoś nie uzurpuje sobie prawa do czegoś, co mu nie przystoi. I to najpierw trzeba uporządkować.

Jako dzieci potrafimy przeżywać tylko jedną rzeczywistość – druga osoba może być albo dobra, albo zła, ale na pewno nie może wzbudzać obu emocji naraz. Dlatego, abyśmy mogli przeżyć, jako dzieci możemy wybrać tylko jedną opcję, która będzie nas chronić. Matka, lub ojciec są dobrzy, a ja sam jestem zły, albo całą złość, która się pojawi zablokować w sobie. W ten sposób zaczyna ona rozwijać się w naszej nieświadomości i często nawet stanie się dorosłym jej nie ujawni.

Dziecko z jednej strony musi kochać rodziców, bo to zapewnia dziecku poczucie bezpieczeństwa, ale z drugiej, chce kochać rodziców. Odnoszę wrażenie, że (i tu się zgodzę z Hellingerem) więź między rodzicami a dzieckiem jest więzią szczególną i pozostanie taką, bez względy na zło, które wydarzy się w rodzinie.

I właśnie to jest dla mnie swego rodzaju prawem natury. Dlatego dzisiaj patrzę na terapię i przepracowanie siebie właśnie w tym aspekcie. Z jednej strony, w wyniku doznanych krzywd, trzeba nam uświadomić je sobie, uprawomocnić swój ból, przeżyć złość i żal. A potem zbudować w sobie nową miłość. I to jest właściwe przejście tego procesu. Nie chodzi mi tu o odczuwanie wspaniałych uczuć do rodziców, ani wykonywanie ich poleceń, ani zmuszanie się do „udawania” miłości. Tu mam raczej na myśli stworzenie przestrzeni w swoim sercu, gdzie dokona się wewnętrznego uwolnienia w postaci przebaczenia (we właściwym czasie), a także zbudowania na nowo zasad tej miłości (może to być nawet miłość jednostronna, nie spotykająca się z drugą stroną).

W Mojej historii napisałam takie zdanie „Wśród normalnego życia było też sporo miejsca na niezdrowe relacje, obwinianie, manipulację oraz nadmierną zależność między mną a mamą. Jednak wiele z tego, wbrew pozorom, wynikało z wielkiej miłości i troski. Czasem właśnie nadmierna miłość i nadmierne związanie między rodzicami,  a dziećmi, może nas wszystkich wywieść na manowce. Także moja miłość, szczególnie do mamy, była zbyt wielka. Byłam skłonna, już od bardzo młodych lat, zrezygnować z siebie dla niej.”

Z jednej strony w chrześcijaństwie wiele się mówi o braniu na siebie czyjegoś cierpienia i niewątpliwie powierzchowne rozumienie tego podejścia tym bardziej wzmacniało moją postawę. Z drugiej strony, patrząc po owocach tej miłości – nerwicy i moim braku szczęścia – jestem pewna, że nie o to Bogu chodziło.

Hellinger wskazuje na problem tej miłości w rodzinie – matek, które chcą „pójść” za zmarłymi dziećmi, sióstr i braci, którzy „chcą pójść” za swoimi bardzo cierpiącym, chorym, czy zbyt wcześnie zmarłym rodzeństwem. To jest ważne pytanie dla nas, na ile my sami dajemy sobie prawo do bycia zdrowymi i szczęśliwymi widząc jednocześnie biedę i cierpienie wokół siebie? Czy jakieś wydarzenia w naszym życiu, czyjeś cierpienie lub śmierć, może nasze religijne przekonania, lub po prostu przekonania nie przyczyniają się do stanu rzeczy w jakim tkwimy? To są wszystko pytania, które warto sobie zadać. Bo może patologiczne zachowania, stojące u źródeł naszej nerwicy, spełniają dla nas jakąś  ważną rolę – może właśnie miłość – do matki, do kogoś z rodziny, do kogoś kto zmarł zbyt wcześnie? Wtedy należałoby się zastanowić w jaki inny, zdrowy sposób, ta nasza potrzeba może być zrealizowana, aby nie było potrzebne podtrzymywanie szkodliwych dla nas zachowań.

Zauważyłam, że to właśnie ogromne pragnienie szczęścia mojej mamy doprowadzało mnie do wielu zgdubnych dla mnie zachowań – np. uczynienie się odpowiedzialną za jej szczęście. W wielu sytuacjach rodzin z problemem alkoholowym ta potrzeba miłości i szczęścia w rodzinie jest właśnie brana na barki samych dzieci. Jak ważne jest uświadomienie sobie, że nie jesteśmy w stanie dłużej tego ciągnać, że jest to nierealne. Że nasze relacje i nasze objawy miłości do ważnych osób musimy realizować w inny sposób.

Zastrzeżenia do terapii Hellingera

Jeśli chodzi o metodę Berta Hellingera osobiście mam co do niej różne zastrzeżenia i nie polecałabym jej jako metody terapeutycznej. Co prawda nie dopatruję się w niej jawnych przejawów okultyzmu (co często zarzuca się tej metodzie) to jednak do myślenia dają pewne niezrozumiałe fakty jak brak wykształcenia formalnego Berta Hellingera, realizacja terapii na forum, a także jasny komunikat Towarzystwa Systemowego w Niemczech odżegnującego się od metod i praktyk stosowanych przez Hellingera. Także wypowiedzi samego Hellingera, który nie wie w jaki sposób działa jego metoda i na jakiej podstawie.

Jak wyjaśniasz to, że w ustawieniach rodzinnych rzeczywistość systemowa naprawdę wychodzi na jaw?

Nie umiem tego wyjaśnić. Ale widać, że uczestnicy w ustawieniu nie są już sobą, lecz zachowują się jak prawdziwi członkowie tej rodziny i czują jak oni. Mają nawet zewnętrzne objawy tych chorób.

Łatwo można zauważyć, że metoda ta może być to bardzo niebezpieczna w rękach niekompetentnego terapeuty oraz pełnego zaufania wobec niego pacjenta.

Bibliografia:
Berta Hellinger, Porządki miłości. Czyli być sobą i żyć swoim życiem., Wyd. Czarna Owca, Warszawa 2012.

8 myśli w temacie “Problemy z miłością – do refleksji

  1. Witam Pani Małgosiu.Miała Pani napisać czy są jakieś postępy po medytacjach??Czy to normalne że nachodzą mnie czasem głupie myśli np.że mogłabym zrobić krzywdę komuś bliskiemu??I często też myślę że od tych lęków można być zamkniętym w psychiatryku.Może to głupio brzmi ale takie myśli mnie ogarniają…Towarzyszy temu oczywiście okropny lęk przed tym ale te myśli na siłę się pojawiają.To okropne uczucie.Pozdrawiam serdecznie i proszę o odpowiedz.

  2. Witam,dzisiaj natrafiłam na ten blog i muszę przyznać, że bardzo mnie zainteresował, gdyż sama cierpię, a właściwie cierpiałam na nerwice lękową i pochodzę z rodziny alkoholowej.
    Pani Joanno, ja miałam podobne myśli. Myślałam, że oszaleję, też widziałam siebie w psychiatryku, towarzyszył temu wszystkiemu silny lęk. Okazało się później, że to nerwica lękowa i natręctwa- natrętne mysli. Myśli o takiej treści nie były jedynymi, ale też się zdarzały. To nie tak, ze chce Pani zrobic krzywdę bliskim. Natrętne myśli często są przeciwieństwem naszej osobowości, mają właśnie w nas wzbudzać silny lęk. Nie jestem psychoterapeutą, ale jestem w trakcie psychoterapii i dużo tez interesowałam się tymi sprawami. Warto zasięgnąć porady specjalisty. Pozdrawiam, Aga

  3. Droga Autorko!
    Sama cierpię na chorobę psychiczną, jednak nie jest to nerwica lękowa. Jednak doświadczałam jej w moim domu – moja mama przez ponad dwadzieścia lat chorowała na nerwicę, jednak wyleczyła się, teraz jest o wiele spokojniejsza, ćwiczy jogę i medytuje, to ją uspokaja. Jednak całkiem nie zapoznałam się z tą chorobą, moja mama zaczęła już na nią cierpieć jakieś 10 lat przed moimi narodzinami.
    Bardzo się interesuję takimi sprawami, więc będę tu wpadać częściej 🙂
    Pozdrawiam, Zoey.

  4. Witam 🙂 Jestem Paulina mam 20 lat też mam nerwicę lękową, choć nie wiem jak narazie co jest jej przyczyną. Wiem że jesteś tego świadoma ale widząc to co robisz dla innych aż chce się powiedzieć: „odwalasz kawał dobrej roboty!! ” ciesze sie widząć takie poświęcenie a zarazem nie stanie biernie i szanowanie swojego ciała nie poddając go eksperymentom, szukanie skutecznego środka łagodzącego przy czym nie przetrzymując go dla siebie 🙂 pozdrawiam

  5. Zastanawiam się nad jedną sprawą, czy rzeczywiście jest tak jak twierdzi Hellinger, że dzieci z miłości biorą na barki cierpienia rodziców.
    Dzieci chcą dobra rodziców, ich szczęścia i zdrowia, to jest pewnik. Czy jednak chcą tego dla nich z miłości, czy dlatego, że bez nich nie przeżyłyby? Rodzice zrzucaja ciężar na barki dzieci, dzieci go biorą. Czasami ten ciężar jest tak wielki, że hamuje rozwój dziecka. Ze względu na jednostkę, ten ciężar jest zły, ale dla systemu rodzinnego jest dobry, ponieważ pozwala rozładować napięcie, rozłożyć cierpienie na wszystkich członków. Dziecko podejmuje się nieść to cierpienie, ponieważ dla dziecka jako najsłabszego ogniwa w rodzinie, zachowanie spójności rodziny jest kluczowe. Wydaje mi się, że dzieje się tak w rodzinach, w których rządzi lęk. Miłość w takiej rodzinie też może być, ale jest jej na tyle mało, że lęk przejmuje kontrole i podporządkowuje wszystkich członków. Dzieci w takiej rodzinie nie uczą się kochać, tylko bać. A strach jest ogniwem spajającym jak nic innego. Miłość daje wolność, lęk wywołuje źle rozumianą lojalność i przywiązanie. Miłość dla duszy czy emocji jest tak ważna jak jedzenie dla ciała. Dzieci niekochane i te, które nie potrafią kochać, mają oprócz przeżywanych lęków, poczucie krzywdy, które mogą przekroczyć i wybaczyć rodzicom w momencie jak zrozumieją, że ten cieżar, braku miłości nosi cała rodzina.
    Tak ja to widzę. Dzieci na początku są egoistami i miłości, dzielenia się, dbanie o dobro innego muszą się nauczyć. Wiec gdy tego cierpienia jest w rodzinie dużo, dzieci wybierają mniejsze zło, czyli sabotują swój rozwój, a wybierają przetrwanie rodziny. Dla mnie nie robią tego z miłości, a z lęku. Gdyby robiły to z miłości nigdy temu nie towarzyszyło by poczucie krzywdy. One sie poświecają, a potem czują żal. To jest zrozumiałe. Czas przeznaczony na rozwój poświęciły na trzymanie rodziny w kupie.Żeby to zminić, należy jeszcze raz zmmierzyć się z tym cierpieniem, a później nauczyć się kochać, czyli zbudować nowy porządek.

  6. Aniu jak to zrobić… Szukam zrozumienia a tu nic nie jest tym strzałem…
    Przeczytałam Twój post i jakby „flesz back” całe moje dzieciństwo..
    Rodzina Św.J.

    Niby mam cudne życie a ja czuje że nigdzie nie pasuje…

    Brak mamy
    Brak taty
    Zabrane moje dziecko przez nich ;(((((

  7. Dziękuje że tu trafiłam…mam 32 lata i żyje z nerwicą 6 lat.Czasami jest dobrze, czasami wiadomo- lęk budzi w nocy i nie daje spokoju.Staram się ją sama pokonać,nie biore leków oprócz łagodnego blokera które trochę uspokaja serce….ale zawsze pod reką mam krople walerianowe i kartke z danymi ,tel do męża ……. w razie czego……

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s