Siedzimy w więzieniu bez krat

Potrzebowałam 14 lat, żeby zrozumieć, w jakim więzieniu właściwie się znajduję i dlaczego nie mogę się z niego wydostać. Przez te lata borykałam się z nerwicą, która spadła na mnie jak kolejny pechowy los na loterii życia. Wydawało mi się, że znajduje się w więzieniu, w którym kratami są objawy, brak poczucia własnej wartości, walka z życiem, a przede wszystkim najgrubsza z krat – dziedzictwo w postaci konsekwencji błędów wychowawczych moich rodziców. Teraz okazało się, że krat dawno już nie było, a więzienie tkwiło przez te lata przede wszystkim w mojej głowie. Brak wiedzy oraz świadomości sprawiły, że przez lata stałam w kącie – z lewej ściana, z prawej ściana, waląc głową w mur, co doprowadziło mnie do rozpaczy i utraty nadziei. A wystarczyło się odwrócić. Dzisiaj post o tym, czym są prawdziwe kraty naszego więzienia, oraz o tym, że nie nieuwaga sprawiła, że nie zauważyliśmy, że nie jesteśmy już dawno dziećmi.

Jest kilka przestrzeni, aspektów, które dzisiaj wydają mi się kluczowe w utrzymywaniu nas w więzieniu nerwicy i o nich chciałam napisać. Będę je szerzej rozwijała w następnych postach, dziś tylko krótko je scharakteryzuję. Dotyczą one naszych życiowych postaw i są główną przyczyną tego, dlaczego wciąż trwamy w nerwicy. W większości wynika to z faktu, że chociaż jesteśmy dziś w innym miejscu i czasie niż przed laty, wciąż zachowujemy się jak dzieci. Jakby nie zauważyliśmy, że nimi nie jesteśmy. W dzieciństwie wiele z tych mechanizmów pomogło nam przetrwać, ale dziś są one nieskuteczne, a przywiązanie do nich sprawia nam cierpienie i ból.

Najważniejszą wiadomością jest fakt, że nasze życie nie musi tak wyglądać. Nie wiemy o tym, że nie musimy być dłużej ofiarami. I nie musimy dłużej walczyć z życiem jak ze ścianą w kącie. Będzie to wymagało od nas pracy, ale w każdym momencie naszego życia możemy ją podjąć, aby stać się wolnymi. Oznacza to także, że nerwicy nie podtrzymują zewnętrzne wydarzenia w naszym życiu, jakkolwiek trudne by one były, tylko nasza postawa wobec nich. Obszarem naszej pracy będzie więc głównie nasza świadomość, nasze wnętrze.

Obszarami, które stanowią wyzwanie dla nas są:

Perfekcjonizm

Perfekcjonizm jest pozostałością dzieciństwa, tego złudnego przekonania, że tylko jako „grzeczni”, „idealni”, „zdolni”, możemy zasłużyć na miłość rodziców i być kochani. To założenie mogło sprawdzać się w dzieciństwie. Pewnie nie raz za dobre zachowanie, czy „czerwony pasek” zyskaliśmy uwagę, a przez to i miłość rodziców. Nauczyliśmy się wtedy, że tylko „idealni” zasługujemy na miłość. Być może pomogła nam w tym religia, którą przyjmowaliśmy jako dzieci. Być może ktoś powiedział nam, że Bóg będzie nas kochał, kiedy nie będziemy grzeszyć. Byliśmy niewinni. Uwierzyliśmy we wszystko, co nam wtedy powiedziano. Dzisiaj nie jesteśmy już dziećmi, a wciąż wierzymy w to, co ktoś nam kiedyś powiedział. Wielu z tych przekonań, o ile nie wszystkich, nigdy nie sprawdziliśmy. Żyjemy dziś z przekonaniem, że „jestem głupia”, „jestem zła”, „jestem niewystarczająca”, „nie zasługuję na miłość”. I wierzymy w to nadal. Chociaż nie jesteśmy już dziećmi nadal wierzymy, że jeśli będziemy „grzeczni”, „doskonali”, „idealni”, ktoś zwróci na nas uwagę, doceni nas, zauważy nas, może pokocha.

Prawdziwa miłość akceptuje człowieka w całej jego prawdzie. Prawdziwa miłość pomaga zdjąć maski i mówi „nie musisz tego wszystkiego udawać. Jesteś dobry. Wszystko z Tobą jest OK. Możesz być sobą. Akceptuję Ciebie całkowicie ze wszystkimi Twoimi słabościami. Znam je. Wiem, skąd wynikają. Znam Twoje rany. Nie musisz być nikim innym, jak tylko sobą, bo takiego Cię akceptuję, takiego Cię kocham. Nie dlatego, że mi wygodniej z Tobą żyć, że jesteś miły, że dobrze postępujesz, ale po prostu, bez powodu Ciebie kocham” – tak mówi miłość, chociaż trudno nam w to uwierzyć, kiedy nigdy tego nie doświadczyliśmy. Możemy być więc nawet nieufni wobec takiej postawy. Możesz dzisiaj, zupełnie bez powodu tak pomyśleć na swój własny temat? Czy możesz też pomyśleć, że bez względu na to, co usłyszałeś wcześniej, tak myśli o Tobie Bóg – który jest prawdziwą Miłością. Nie musisz dłużej projektować na Niego swoich rodziców i tego co oni o Tobie myśleli, ani jak Cię traktowali.

Zwróć też uwagę na swoją pracę, na przebywanie w domu. Czy wszystko musi być uprasowane? Czy buty muszą stać równo w rzędzie? A może czas wybaczyć sobie i innym, że nie są perfekcyjni i odpuścić..Bo do miłości tędy droga nie prowadzi.

Dotychczas satysfakcję sprawiała mi jedynie ta praca, która spełniała moje wysokie standardy. Dotyczyło to także postów. Długo nad nimi pracowałam. Chciałam, żeby były idealne, chociaż nigdy nie miałam poczucia, że są. Innym mówiłam, że lubię dobrze wykonywać swoją pracę, ale za tym ładnym stwierdzeniem czaił się perfekcjonizm. Dzisiaj staram się pracować bardziej świadomie. Czasem efektywność pracy wcale nie rosła wtedy, kiedy praca spełniała moje wygórowane kryteria. Warto się pilnować i świadomie odpuszczać swój perfekcjonizm.

Bezkrytyczna wiara w przekonania, które są w nas od czasu dzieciństwa

Już o tym pisałam trochę wyżej. Wiele przekonań zostało nam zaszczepionych naprawdę dawno, dawno temu. Były to przekonania bliskich nam osób, rodziców, autorytetów. Ale to wciąż byli tylko ludzie. Dzisiaj trzymamy się tych przekonań, chociaż nigdy ich nie zweryfikowaliśmy. Tutaj POKORA może nas poprowadzić. Czy świat naprawdę jest zły? Czy nie warto ufać innym ludziom? Czy mężczyźni zawsze zdradzają? Czy Bóg jest Bogiem mściwym? Czy ja naprawdę jestem nic nie warta? Czy moje życie naprawdę nie ma sensu? Czy praca musi być ciężarem i trudem? Czy życie na pewno jest walką?

Czy na pewno wszystko, co wiemy o sobie i o świecie jest prawdą? Czy naprawdę nie ma dla mnie żadnej nadziei? Czy wszystko co wiem o życiu, jest prawdą? Te pytania i otwartość na uzyskanie zupełnie nowych odpowiedzi – jednym słowem POKORA – czyli uznanie, że nie wiem wszystkiego, zacznie Wam wskazywać wiele nowych odpowiedzi. Zacznijcie podważać i weryfikować wszystko co wiecie i w co wierzycie, a szczególnie to, o czym jesteście absolutnie przekonani, że jest prawdą, oraz to co inni, w tym także naukowcy i lekarze będą mówili na Wasz temat. Żaden lekarz nie ma takiej wiedzy, aby widząc dokumenty pacjenta stwierdzić, że umrze on w ciągu miesiąca. Jeżeli jednak my, słysząc to, UWIERZYMY, tak może się stać. Nasze przekonania i myśli są soczewkami, przez które widzimy świat z jednej strony, a z drugiej, robimy nieświadomie wszystko, aby to w co wierzymy się wydarzyło. To właśnie wiara jest podstawą działania placebo.

Trwanie w roli ofiary

Trwanie w roli ofiary jest sposobem życia, którego nauczyliśmy się jako dzieci, najczęściej od naszych rodziców, którzy też znali jedynie taki sposób życia. Kiedy jesteśmy w roli ofiary czynimy odpowiedzialnym za nasze życie, szczęście, nieszczęście okoliczności zewnętrzne i innych ludzi. Traktujemy je jako główne źródło stresu. Tymczasem faktycznie stres jest tylko w naszej głowie. To nasze podejście do wszystkiego co wydarza się w naszym życiu jest źródłem stresu bądź radości. Dla jednej osoby rozwód będzie największą tragedią życia, dla drugiej największą radością. To nie zdarzenia są odpowiedzialne za nasze szczęście, cierpienie, ale nasze podejście do nich. Faktem jest jednak, że częstokroć wolimy zrzucić wszystko na zewnętrzne okoliczności – łatwiej wejdziemy wtedy w rolę ofiary, a przez to zyskamy współczucie innych ludzi, przynajmniej na pewien czas.

Trwanie w roli ofiary dotyczy także wszystkich kwestii „muszę”. „Muszę żyć z tym człowiekiem, muszę chodzić do tej pracy, muszę robić to i tamto”. Jednakże za „muszę” zawsze stoi nasz wybór, nasza decyzja. W rzeczywistości nic w życiu nie musimy, tylko wybieramy wszystko ważąc konsekwencje. „Mogę nie iść do pracy, jednak wtedy nie otrzymam wynagrodzenia, a mam dzieci. Mogę poszukać innej pracy, ale tak naprawdę boję się, czy sobię poradzę”. My często nie chcemy widzieć możliwości ponieważ boimy się odpowiedzialności, ponoszenia konsekwencji. To jednak utrzymuje nas w roli ofiary. A ofiara wielu rzeczy, w tym całej rzeczywistości zewnętrznej, nie może kontrolować, chociaż próbuje za wszelką cenę.

Przywiązanie do urazy do rodziców, których czynimy odpowiedzialnymi za nasze dzisiejsze nieszczęście i cierpienie

To jest jedna z największych przeszkód, które stoją na naszej drodze. Sama przez wiele lat, prowadzona psychoanalitycznymi teoriami, w tym podejściem do gniewu, czułam wielki żal i urazę do moich rodziców. Uważałam, że wszystkie moje stracone lata, są ich winą. Że przez nich nie dostałam czegoś, co mi się należało jako dziecku – bezwarunkowej miłości. Wierzyłam, że to jest moją skazą na całe życie, że jest to ciężar, który przyjdzie mi nosić i ponosić jego konsekwencje już do końca życia. W takim myśleniu wspierały mnie książki m.in. Allice Miller oraz niestety niektórzy terapeuci. Powtarzane uporczywie słowa „toksyczna matka” wciąż mi towarzyszyły. Nie wiedziałam, nie miałam świadomości, że dzisiaj to co jest we mnie leży już w gestii tylko i wyłącznie mojej własnej odpowiedzialności. Że wcale nie muszę się tego trzymać i nie muszę według tego żyć.

Jedyną rozsądną drogą było zrozumienie, że moi rodzice także mieli rodziców, i także nie dostali wszystkiego co im się należało. Następnym krokiem było wewnętrzne odpuszczenie im, ale przede wszystkim przejęcie odpowiedzialności za siebie dzisiaj. Koniec z obwinianiem innych. Tyle lat nie zauważałam, że nie jestem już małym dzieckiem, które musi żyć tak, jak chcą tego rodzice. Że metoda „usiądę i będę płakać, aż ktoś przyjdzie i mnie przytuli” nie jest właściwa i nigdy już nie zadziała. Że nikt nie przyjdzie mnie pocieszyć. Że problemy same się nie rozwiążą, a tupnięcie nogą i złość nie sprawi, że w końcu dostanę to, co powinnam. Za tym poszło kolejne odpuszczenie rodzicom – już nie oczekuję, że dadzą mi to, czego dać mi nie mogą. A następnie akceptacja tego, jacy są. Pokora pomogła mi zrozumieć, że nie wiem wszystkiego – o nich, o ich życiu, o sobie, o tym co jest dla mnie i dla nich najlepsze. Oddałam to Komuś Większemu.

 Zaprzeczanie bólowi i emocjom

To także nasza dziecięcia umiejętność. Pewnie nie raz obserwowaliście dzieci. W jednym momencie wrzask i złość, a za chwilę radość. Dzieci naturalnie pozwalają na pełen przepływ emocji, do czasu aż się nie nauczą emocji blokować. Z czasem wydaje nam się także, że będziemy mniej cierpieć, kiedy zaprzeczymy uczuciom. Chroniczne napięcia mięśniowe zatrzymują w naszym ciele całą energię emocji. Na szczęście możemy się tego oduczyć. Będzie to wymagało od nas nauczenia się przyjmowania na nowo naszych emocji, a także pewnej zgody na doświadczanie cierpienia i dyskomfortu. Wbrew pozorom najwięcej naszego cierpienia wynika z oporu. Kiedy się skaleczymy całym sobą nastawiamy się przeciwko bólowi. Myślimy „niech to już przejdzie, niech przestanie boleć”. A to właśnie jedynie postawa akceptacji „pozwalam bólowi, żeby był, niech będzie i niech się wyrazi” jest tą, która może nam przynieść realną ulgę w doświadczanym bólu. Ale więcej o tym w swoim czasie.

Jest kilka dróg, które nam pomogą. Chociaż hasła te są już wyświechtane, w następnych postach przedstawię Wam, w jaki sposób na co dzień mogą Wam pomóc – AKCEPTACJA, POKORA i ODPUSZCZANIE. Te prawdy, przekazywane od wieków w tradycjach religijnych, nabrały dla mnie zupełnie nowego znaczenia. Dotychczas odbierałam je jako wyświechtane, nic nie znaczące, banały. A okazały się największymi i najpotężniejszymi narzędziami zmiany.

19 myśli w temacie “Siedzimy w więzieniu bez krat

  1. Ja też dziękuje,ale brakuje mi tutaj o wewnętrznym dziecku-które tag bardzo domaga się uwagi przy nerwicy lękowej.Pozdrawiam

  2. Witaj, bardzo fajnie piszesz i fajne masz podejście do choroby jako do czegoś, co przydarza się nam PO COŚ. Ja tez mam nerwicę, też szukam, błądzę, czasem robię dwa kroki do przodu, potem jeden do tyłu… Jest to nieustanne poszukiwanie, czasem walka, czasem chaos, cierpienie… lęk… Mimo to wierzę, że dam radę i odnajdę w tym wszystkim prawdziwa siebie…

  3. Cześć
    Mnie niestety, a może stety też dopadła nerwica Pewnie jak większość przez stres albo nieumiejętność radzenia sobie z nim. Przeszedłem badania kardiologiczne jak większość i diagnoza nerwicowa Dostałem leki ale żadnych jeszcze nie wziąłem Poszedłem na terapię i jest lepiej chociaż czasami coś tam wraca Najważniejsze dla wszystkich którzy się z tym mierzą
    Nie twórzcie czarnych scenariuszy
    To jest przypadłość jak każda inna Najważniejsza rzecz to oswoić się z tym świństwem Plusem nerwicy jest to że przy dobrym wsparciu można się jej pozbyć To co doświadczamy ma nam chyba uzmysłowić że trzeba zmienić swoje podejście do pewnych spraw Przecież świata nie zmienimy tym że będziemy się czymś przejmować Skoro na pewne rzeczy nie mamy wpływu to je pomijajmy Wiem że jest trudno, bo nikt nie powiedział że będzie łatwo. Skoro przez ileś lat utrwalaliśmy w sobie jakieś negatywne schematy to w ciągu 2-3 tygodni tego nie zmienimy Potrzeba nam czasu i cierpliwości Ważną rzeczą jest abyśmy nie bali się wyjść z naszym problemem do bliskich pamiętajcie że oni chcą dla nas jak najlepiej Warto też zadbać o higienę naszego życia Ja przerzuciłem się na sport Codziennie przed snem spacer bieganie jakieś fajne relaksacyjne zabawy z dzieckiem i pomaga A jeśli przychodzą myśli jakieś objawy somatyczne to trzeba chwilę odsapnąć pomyśleć ale obiektywnie Jak nie miałem nerwicy to też czasami serce kołatało ręka drżała takie rzeczy zdarzają się też nienerwicowcom Przestrzegam też przed diagnozowaniem się w internecie poszukiwaniem opinii innych osób sprawdzonych leków itp (oczywiście przeszedłem przez ten etap i wpłynął na mnie nie specjalnie pozytywnie) Każdy z nas ma inne problemy ich źródło nasilenie itp Każdy musi znaleźć własną drogę i sobie nią iść Życzę wszystkim żeby się udało Może czas przerzucić się na pozytywne pisanie Warto też poczytać książki o nerwicy żeby zrozumieć z czym przyszło nam się mierzyć boimy się przecież tego co nie znamy a jak to poznamy to powinno być łatwiej

    Warto też czytać blogi takie jak ten, gdzie nie pisze się tyle o nerwicy, objawach, ale przede wszystkim o tym że można i się uda 🙂

    Życzę dobrego nastawienia

  4. Dobrze się czyta pewnie dlatego że jest napisane „czcionką życia” a nie teorią czy ogólnie przyjętymi podejściami naukowymi. W moim przypadku to może jest jakaś łagodna wersja nerwicy , jednak skutecznie zakrywająca całą radość z mojego dotychczasowego życia. Może się komuś przyda: ostatnio stosuje sobie taką zabawę, że na początku spisuję wszystkie mysli na kartce jakie przyjda mi do głowy nie ważne że nie nadążam spisywać je, albo myśle o tym że źle robie to ćwiczenie, wszystko to zapisuje. Po jakimś czasie robie drugi etap i znowu spisuje wszystko na kartce tyle ze tak jakbym pisał „logarytm myslenia” czyli ,np. wyobrażenie to „W”, emocja nieprzyjemna to „EN”, analiza tej emocji to „A”, i wychodzi to mniej wiecej tak: W>EN>A>EN>W>A itd. tak jak leci mi to pomaga.
    Pozdrawiam

  5. Bardzo często wracam do tego postu-bardzo Ci dziękuje,bo pomimo że jestem już 2,5 roku w terapii bardzo trudno poradzić mi sobie ze złością na rodziców.

  6. Witam,
    Nie jestem początkującym nerwicowcem. Z natręctwami miałam do czynienia od dziecka. Zawsze byłam wrażliwa emocjonalnie, zamknięta w sobie, podatna na krytykę i bardzo nieśmiała. Wiecznie zawstydzona, z obniżoną samooceną radziłam sobie jak mogłam chociaż sytuacja domowa mi w tym nie pomagała. Ojciec zawsze wycofany, zamyślony miał niewielki wpływ na rodzinę. Matka zaborcza, stale kontrolująca wszystko i wszystkich, wiecznie niezadowolona, choleryk. Odkąd pamiętam- już jako mała dziewczynka- miałam nerwice natręctw, wzmożoną potliwość, uczucie stałego napięcia, strach…… Większych problemów tzn zespół leków napadowych doświadczyłam dopiero teraz- po 30 latach życia. Pomógł mi do tego doprowadzić rozwód, praca oraz poznanie kolejnego partnera…..
    Załamałam się teraz kiedy uświadomiłam sobie, że dłużej już nie wytrzymam tego napięcia- wtedy kiedy pozornie czułam się dosyć bezpiecznie ale jak się okazał to wszystko było tylko zgrabnie zbudowaną makietą.
    Zaczynając od początku to rozwiodłam się ponieważ zakochałam się w innym mężczyźnie…. Byliśmy z mężem parą przez 6 lat, małżeństwem przez 1,5 roku. Nie mieliśmy dzieci ale za to dominował brak szacunku i miłości do siebie- miłości, która stopniowo wygasła i nie przezwyciężyła próby czasu. Poza tym brak wspólnych zainteresowań i różne podejście do życia. Mój mąż przyznał się, że nigdy nie widział we mnie kobiety, że nie chciał żebym była taka jak teraz tylko inna. I chce za wszelką cenę spróbować ratować małżeństwo bo mnie „kocha nad życie” ale nie taką jaka jestem….. Warunek- muszę się zmienić.Zdecydowałam się odejść. Co było potem? Tylko wyrzuty sumienia, strach przed karą, karmą, gniewem Boga, gniewem rodziców (moja mama powiedziała dowiedziawszy się o rozwodzie, że zmarnuję sobie życie, że nie umiem logicznie myśleć, że jestem SKOŃCZONA, nic nie warta, ze jestem idiotką, która skończy na ulicy bez pieniędzy i pracy. Zostanę sama jeśli oni tzn. rodzice odejdą na zawsze i nie będzie się miał kto mną zaopiekować, bo sama jestem przecież cytuje „do dupy” ). Powiedziałam sobie, że muszę to wszystko przezwyciężyć. Miłość nowego partnera dodawała mi skrzydeł aż do pewnego momentu, kiedy się do niego wprowadziłam. Miałam prawdziwy dom, pracę ale i z tego tytułu więcej obowiązków. Sprzątanie całego domu, gotowanie, prasowanie ogromnej ilości ubrań, zajęcia dodatkowe po pracy bo przecież nie można marnować czasu- trzeba się rozwijać, nie można zostawać w tyle. A ja tak bardzo nie chciałam być „do dupy”, bo przecież bałam się, że mnie zostawi, że mnie odstawi jak „laleczkę na półkę” jak zrobił to mój mąż. Nadludzkimi siłami ciężko pracowałam- robiłam karierę- wyjazdy, konferencje, prezentacje, no i prowadziłam dom (codziennie wstałam wcześniej, robiłam śniadanie dla nas dwojga, drugie śniadanie do pracy, karmiłam i czyściłam kota rano, i inne czynności domowe, wszystko przed jego pobudką, żeby zobaczył, że już jest wszystko gotowe. Po powrocie z pracy szybko posprzątać, żeby wszystko lśniło bo inaczej się nie liczy. Zakupy, dobry obiad, kolacja, zmywanie. I stale się go pytałam czy wszystko w porządku, czy czegoś przypadkiem nie potrzebuje, a jeśli tak to ja to załatwię w 2 minuty). Poza tym to poczucie, że rodzice kompletnie nie akceptują mojego wyboru….. Trwało do przez 6 miesięcy, aż nastał ten moment o którym nie zapomnę do końca życia. Moment, w którym się zdekompensowałam. Załamałam się kompletnie, poczułam, że nie jestem w stanie załatwić najprostszej rzeczy. Wszystko sprawiało mi trudność. Trudność w myśleniu. Napady lęku i paniki- zupełnie jakby ktoś dawał mi bolusy z adrenaliny. Stały ból w klatce piersiowej, ból i zawroty głowy. Powiedziałam o tym mamie. Ona zdenerwowała się i wykrzyczała w złości, że to przez sama siebie się tego nabawiłam, jak mogłam to robić, teraz do końca życia będę miała nerwicę, jestem nieodpowiedzialna….i sama na to wszystko zasłużyłam. Mój kochany zachował się wspaniale. Wspiera mnie, pomaga. Stara się zrozumieć. Dzisiaj przeczytałam wasza stronę i bardzo wam za nią dziękuję. Uświadomiłam sobie wiele rzeczy… wiem, że nowy partner mnie kocha bezwarunkowo, Bóg nie jest mściwy i nie ześle na mnie kary do końca życia a ja przetrwam. Muszę pogodzić się i odpuścić wszystko mamie. Przede mną bardzo długa droga. Boję się :), że do końca to nie minie już nigdy nie będę się czuć dobrze ale najważniejsze są chęci bo to one nas pchają dalej. Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuje.

  7. do zagubionawzyciu
    Bardzo smutna jest Twoja historia, taki brak milosci i szacunku … Mysle ze tak wazne jest by pokochac i zaakceptowac siebie, ale jak to zrobic gdy nie dostalo sie tego w domu rodzinnym? Mi w tym pomaga terapia i Bog. On daje mi to czego nie mam, czego mi brakuje. Tez przez cale zycie szukalam tego u innych i probowalam zyc tak, aby byli ze mnie bardzo zadowoleni. Myslalam ze wtedy bede szczesliwa, ale w ten sposob zatracilam calkowicie siebie a milosci i tak nie zyskalam – no bo inni kochali osobe ktora tak naprawde nie bylam. Czym bardziej staje sie soba tym bardziej slabna moje leki. Leki i nerwica to taki ostateczny dzwonek zanim zatracimy calkowicie wlasna osobowosc i staniemy sie ludzmi ktorymi steruja inni i leki, wiec wiadomo o co walczymy i ze walka sie oplaca. Najtrudniejsze wydaje mi sie uzaleznienie od innych osob, ich milosci, akceptacji … Zycze Ci odwagi do prawdziwej milosc, wlasnie tej milosci do Ciebie samej, i poznanie tego jaka wartosciwa osoba tak naprawde jestes!
    Pozdrawiam serdecznie
    P.S. Jezeli Twoja mama mowi takie slowa do Ciebie to znaczy to ze ona ma naprawde wielki problem a nie Ty

  8. Cześć, ja nie choruję, ale to co napisałaś tu to bardzo uniwersalna recepta, za którą serdecznie dziękuję.

  9. dziękuję Ci za ten tekst, uświadomiłaś mi poprzez niego, że mając 24 lata nadal jestem dzieckiem w skórze dorosłego człowieka…

  10. Dziękuję za post. To prawda – nie można winić rodziców za wszystko – walczę z tym. Zastanawiam się czy nerwica może być wrodzona – zawsze byłem wycofanym dzieckiem, nadwrażliwym, lękliwym.

  11. Bardzo pomocny post, widzę tu nabytą wiedzę a przede wszystkim praktykę , dziękuję 🙂

  12. Brawo, sam skaczę ze strony na stronę, szukając jak ludzie sobie poradzili. Gdyż koniec końców sam też sobie poradziłem, chociaż była to bardzo długa droga. Mi doszła jeszcze głęboka depresja. Ogólnie widzę, że mało osób, które wyszło z ciemności piszę o tym, żyją już innym życiem, nie zaprzątają sobie głowy pierdółkami, i staram zobaczyć jak żyją. Czym się aktualnie zajmują i porównać do własnych aktualnych „nie problemów” 🙂 Ale przeciągam i nie o tym….

    BRAWO, teraz już na temat, wspaniały, rzeczowy i konkretny opis jak na prawdę jest. Moim zdaniem powinnaś pomyśleć, aby dotarły do szerszej widowni.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s